Regulamin Forum    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Rejestracja     Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Historia Suriva
Autor Wiadomość
Spaaw14 
Użytkownik



Nick: Sirocco
Level: 100
Wiek: 30
Dołączył: 08 Wrz 2007
Skąd: Przemyśl
Wysłany: 25-01-2008, 14:14   Historia Suriva

Moje życie rozpoczęło się w małym miasteczku Illid. Stało się to dzięki moim rodzicom- Heraldowi i Amorji. Kilka lat po mnie urodził im się drugi syn. Dali mu na imię Natius. Nasz dom nie należał do najładniejszych, a już na pewno nie do największych. Mimo to bardzo lubiłem tam przebywać. Być może była to zasługa otaczających mnie ludzi, którzy na każdym kroku dawali mi poczucie bezpieczeństwa i sprawiali, że czułem się tu dobrze. Nie martwiłem się zanadto o pieniądze, gdyż ojciec i matka mieli ich wystarczająco dużo. On wykuwał miecze w pobliskiej kuźni, a ona zajmowała się szyciem ubrań. Kiedy było nam naprawdę źle, szliśmy do mieszkającego 20 kroków od nas znajomego – Mistrza Solidusa. Był to staruszek niskiego wzrostu, z długą siwą brodą i takiego samego koloru włosami. Dużo przeszedł w swoim życiu. Był kiedyś potężnym wojownikiem, który wspaniale władał rapierem i przed którym w popłochu uciekali złoczyńcy. Walczył z wieloma kreaturami, strasznymi wężami i smokami. Lubiłem odwiedzać jego chatę, dlatego że opowiadał wspaniałe historie ze swojego dzieciństwa. Postanowiłem, że będę taki jak on. Obiecał, że gdy nadejdzie czas, pomoże mi to osiągnąć. Codziennie przed snem wyobrażałem sobie siebie jako dzielnego i szlachetnego młodzieńca.
Mijały lata, miesiące i tygodnie, aż wreszcie przyszedł dzień, w którym otrzymałem wykuty przez tatę miecz. Z początku nie mogłem go podnieść. Po kilku próbach udało mi się jednak utrzymać go przez paręnaście sekund, a z każdym kolejnym dniem było już coraz lepiej. Pewnego dnia stwierdziłem, że najwyższy czas poprosić mistrza o spełnienie obietnicy. Poszedłem więc do niego i przypomniałem to, co powiedział tamtego dnia. Po raz kolejny pokazał, że jest honorowym człowiekiem i że jego słowa nie giną na wietrze. Od tego dnia zaczęły się nasze treningi. Składały się one z trzech półgodzinnych zajęć i dwóch dwa razy krótszych przerw. Zrobiły na mnie wrażenie jego metody nauczania. Uczył mnie skutecznego unikania ciosów, tłumaczył, co robić, aby ciosy były efektywniejsze i robił to wszystko z anielskim spokojem, ani razu nie unosząc się gniewem. Z jego lekcji wynosiłem dużo ciekawych i nowych umiejętności lub wiadomości oraz zawsze wracałem do domu w pozytywnym nastroju. Oczywiście, jak każdy człowiek, miał kilka wad, ale były to drobne tylko, niezauważalne szczegóły.
Tak wyglądała moja egzystencja, do czasu gdy mój nauczyciel odezwał się do mnie w ten oto sposób :

- Zaszedłeś bardzo daleko, chłopcze. Nadeszła pora, byś sprawdził swoje umiejętności nabyte w czasie treningów i wyruszył w daleką podróż. Może ona być trudna i niebezpieczna, czasem wręcz niemożliwa. Mam nadzieję, że pamiętasz wszystko, czego cię nauczono i wystarczy to do ukończenia tego zadania. Weź ten oto list i oddaj go w mieście Fandan człowiekowi imieniem Granaht. Kieruj się na południowy-wschód. Powodzenia.
- Tak uczynię. Dziękuję mistrzu. Za wszystko.

Ponieważ już się ściemniało, zaplanowałem, że wyruszę jutro przed południem. Wróciłem więc do domu i opowiedziałem o powierzonej mi misji. Początkowo rodzice nie byli przekonani co do tego pomysłu, ale w końcu zmienili zdanie. Mogłem wtedy nareszcie położyć się wygodnie spać.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie, zabrałem wszystkie niezbędne przedmioty i o zamierzonej godzinie opuściłem wioskę. Obyło się bez czułych pożegnań, co było mi na rękę, gdyż nie przepadam za poufałościami. Myślami byłem daleko od ciała. Bowiem nie mogłem przestać zastanawiać się nad tym, co mi się zdarzy, kogo spotkam i co pokonam w niedalekiej przyszłości. Podnosiła mnie na duchu myśl, że uczyłem się u dobrego wojownika, który z pewnością nie zmarnował tych spędzonych ze mną godzin. Wierzyłem, że dzięki niemu ta podróż nie zakończy się dla mnie kompletnym fiaskiem. Tymczasem gdy ja tak rozmyślałem, po pewnej chwili wędrowania dotarłem do lasu. Napotkałem tam kilka zwierząt – wiewiórkę, jakieś ptaki i kilka małych małp - , które nie stanowiły dla mnie zagrożenia i kilka nieco agresywniejszych – dziki, wąż - , które przypłaciły to życiem . Nie były one jednak wymagającymi przeciwnikami, był nim dopiero niedźwiedź. Walka z nim rozpoczęła się od mojego ciosu mieczem w jego brzuch. Przeraźliwie zaryczał z bólu, a potem nieoczekiwanie uderzył mnie łapą w twarz. Myślałem, że nie zniosę tego bólu. Jednak zebrałem się w sobie i udało mi się uderzyć ponownie. Chciał kontratakować, ale chybił. Wykorzystałem ten błąd wroga i z całej siły wbiłem miecz w jego ciało. Jednak okazał się być silnym zwierzęciem, gdyż i to wytrzymał. Tego było już dla mnie za wiele. Straciłem panowanie nad sobą i wściekły zacząłem machać bronią na wszystkie strony jak opętany, tak, że oszołomiony niedźwiedź nie był w stanie nic mi zrobić. Po chwili padł martwy na ziemię i więcej go nie widziałem. Odetchnąwszy z ulgą kontynuowałem swoją misję. Idąc, miałem dziwne wrażenie, że ktoś obserwuje moje kroki. Rozejrzałem się dookoła, ale nic nie dostrzegłem. Pomyślałem, że to skutki zmęczenia po zmaganiu z potężnym przeciwnikiem. Dlatego wymyśliłem, że tu spocznę na godzinę lub dwie. Wyciągnąłem prowiant i rozpocząłem odzyskiwanie sił. najedzony położyłem się na trawie i zdrzemnąłem. Śnił mi się Solidus walczący z ogromną jaszczurką. W pewnej chwili zjawiłem się i pomogłem mu w walce ze stworem. We dwóch szybko go pokonaliśmy. Chwilę później dotarliśmy do granic miasta, o którym mówił mi na jawie. Było bardzo duże, pełne ludzi i budynków. Zapytałem pierwszego napotkanego człowieka o drogę do zamku Granahta. Mieliśmy szczęście, a tak mi się przynajmniej wtedy zdawało. Powiedział nam, że zna szukanego przez nas osobnika. Ruszyliśmy do niego po drodze rozmawiając na temat uroków tego miasta. Gdy rzekł : ,,Jesteśmy na miejscu”, zza rogu wyszło czterech ulicznych złodziei. Najwyraźniej bardzo dobrze znali tego który miał nam wskazać miejsce zamieszkania szukanej przez nas osoby. Kazali nam wybierać między zachowaniem życia w zamian za pieniądze, albo stratę obydwu tych rzeczy. Bez wahania wybraliśmy walkę. Niestety nie wiem kto zwyciężył, bo właśnie wtedy się obudziłem. Był wczesny ranek. Zjadłem przygotowane przez mamę kanapki i poszedłem dalej. Nagle ujrzałem przed sobą ogromny zamek. Zdecydowałem się wejść i zapytać, jak daleko jeszcze do Fandan. Most był opuszczony, więc bez trudu dostałem się pod drzwi budynku. Grzecznie zapukałem, ale ponieważ nikt nie otwierał przez dłuższe czas, wszedłem do środka. Rzuciły mi się w oczy ładnie urządzone sale, schody prowadzące prawdopodobnie do sypialni oraz obrazy wiszące na ścianach. Wpierw ruszyłem na górę. Otworzyłem pokój i ujrzałem dużo mebli, ale bez ich właściciela. Wróciłem więc na dół. Mogłem zajrzeć jeszcze do pozostałych pomieszczeń, ale chciałem jak najszybciej dotrzeć do głównego celu, dlatego wyszedłem z powrotem na zewnątrz. Ostatni raz spojrzałem za siebie i pomaszerowałem w południowo-wschodnim kierunku. Niedaleko od tamtego miejsca spotkałem dziewczynę z łukiem w ręce. Kiedy chciałem przejść obok niej, odezwała się do mnie :

- Uważaj ! Tam czeka cię próba twojej siły i wytrwałości. Mam na myśli czterech smoków. Jeżeli uda ci się zwyciężyć otrzymasz pozwolenie na wejście do miasta. Lecz jeśli się już zdecydujesz nie ma odwrotu. Jakieś pytania?
- Wszystko jest absolutnie jasne.

Po tych słowach odeszła, a z nieba przyleciał pierwszy ze strażników. Rozpoczął się pojedynek. Pierwszy ruch wykonał mój przeciwnik. Otworzył paszczę i wypuścił z niej niewielką chmurę ognia. Lekko mnie poparzyła, nic poza tym. Wtedy ja wykonałem kilka porządnych machnięć mieczem. Potem znów jego atak, tym razem silniejszy. Walczyliśmy w ten sposób dość długo. Każdy mój cios odwzajemniał swoim gorącym oddechem. Czułem, że opadam z sił, a on wyglądał jakby wciąż miał jej wiele. Musiałem więc coś wymyślić, zanim zmęczenie przejmie nade mną całkowitą kontrolę. Analizowałem każdy jego ruch, dopatrując się słabego punktu. Wtem zauważyłem na ziemi łuk wraz z amunicją do niego. Nigdy nie próbowałem z tego strzelać, ale to była moja ostatnia nadzieja na zwycięstwo. Tak więc podniosłem to, wycelowałem i strzała poleciała prosto w twarz potwora. Akurat wtedy, kiedy zamierzał zaatakował płomieniem, wleciała do jego otwartej buzi. Skutek był widoczny natychmiast. Z początku się dusił, a potem stało się to samo co z niedźwiedziem w lesie. Natomiast ja byłem całkowicie wykończony. Nie było mowy, żeby gdziekolwiek iść, czy walczyć. Nie odzyskałem pełni sił, gdy pojawiła się owa dziewczyna. Powiedziała, że z przyczyn losowych pozostali trzej nie mogą się dziś tu zjawić. Walka odbędzie się jutro w południe. Potem znów zniknęła mi z oczu. ta wiadomość podniosła mnie na duchu. Postanowiłem, że kiedy już będę mógł poruszać kończynami, wykorzystałem swój czas wolny i rozejrzę się po okolicy. Tak też uczyniłem. Mój wzrok przykuły wspaniałe krajobrazy, których przedtem nie widziałem. Przede wszystkim łąka – pełna cudownych żółtych kwiatków, nad którymi co jakiś czas przelatywały barwne motyle, a gdy podszedłem bliżej dostrzegłem także zbierające nektar pszczoły ; dalej pastwisko, a na nim z apetytem skubiące trawę owieczki. Nieco później mijałem rzeki i jeziora, czyste niczym ludzka łza, w których mógłbym się przejrzeć z równym efektem jak w lustrze. Do tego ta pogoda... Na bezchmurnym niebie górowało mocno grzejące słońce, które dodawało uroku wszystkim tym pięknym widokom. Jednym słowem- było mi tu tak dobrze, że miałem ochotę zostać tu aż do śmierci. W pewnej chwili jednak przypomniało mi się, iż nie jestem tu na wakacjach, lecz wysłano mnie z misją. Więc choć miło upłynął mi tu czas, muszę ją wypełnić. Gdy wróciłem, zastałem tam pozostałe trzy smoki .,,Czyżby to nie jutro miała być nasza walka?’’- pomyślałem.
- Zgadza się.- ku mojemu zdziwieniu głos dochodził od jednego z nich.- Nie przybyliśmy tu na pojedynek, lecz musieliśmy omówić coś w związku z nimi.
- Aha, a skąd wiedziałeś co myślałem?
- On potrafi wszystko z oczu wyczytać - Odezwał się inny.- No, czas już na nas. Miło było cię spotkać.
I odlecieli ,a ja miałem nad czym myśleć jeszcze przez długi czas. Gdy całkiem się ściemniło, urządziłem sobie posłanie na trawie i zasnąłem.
Nazajutrz odbył się bój. Na pierwszy ogień poszedł smok, który był najwyższy i miał najciemniejszą skórę. Jego specjalnością okazał się żywioł wiatru. Był naprawdę godnym przeciwnikiem, ale to nie wystarczyło, aby przechylić szalę zwycięstwa na jego stronę. Więc i tym razem wygrana przypadła mnie. Nie byłem tym zaskoczony, gdyż zawsze uważałem, że im coś większe, silniejsze tym wolniej się porusza i łatwo można to wykorzystać. Tak czy owak, po chwili pojawił się kolejny. Był niski, miał skórę barwy jasnej czerwieni i ciemnoniebieskie oczy, które bacznie mnie obserwowały. Jego mocna strona to magia. Pierwsze zaklęcie, które rzucił, zadało mi duży ból fizyczny. Jednak długo nie pozostawałem dłużny konkurentowi– zadałem mu po chwili równie silny cios. Wtedy on znów wypowiedział jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa, po których nie było jednego, lecz kilka identycznych smoków. Zanim zdążyłem się zastanowić, który jest prawdziwy, trzech z nich użyło na mnie czarów ofensywnych. Na to ja wybiegłem do przodu i z całą siłą, pragnąc tylko jednego – zniszczenia klonów, uderzyłem każdego po kolei. Zniknęli, nie został ani jeden. Nawet jeden... Nie wiem, w jaki sposób mi się to udało, ale chyba go pokonałem. Usiadłem więc pod najbliższym drzewem, aby złapać oddech. I wtedy, gdy najmniej się tego spodziewałem, usłyszałem cichy szept i przede mną ukazał się jasnoczerwony, smoczy mag. Błyskawicznie się poderwałem, aby kontynuować naszą walkę. Trwała ona najdłużej ze wszystkich przeze mnie stoczonych. Rzadko silny atak szedł w parze z taką samą wytrzymałością. Ten czarodziej bardzo mi tym zaimponował.
Upływały godziny, ale nie była widoczna przewaga żadnej ze stron. W końcu mój rywal rzekł :

- Gratuluję. Twoja siła i wola walki są wspaniałe. Udowodniłeś, że zasługujesz na przekroczenie bram tego miasta. Jesteś godnym podziwu wojownikiem. Powodzenia w wypełnianiu misji.





Poprawione błędy by Bartosh.
Obawiam się, że teraz, gdy zaczął się drugi semestr nie mam tyle czasu na pisanie, więc nie będzie już tak częstych update'ów. Mimo to postaram się, przynajmniej troszkę pisać.
Ostatnio zmieniony przez grasantka 03-02-2008, 11:28, w całości zmieniany 5 razy  
 
 
 
BARTOSh 
Użytkownik



Profesja: Wojownik
Level: -1
Wiek: 34
Dołączył: 15 Lip 2005
Skąd: Pabianice
Wysłany: 25-01-2008, 15:08   

Zaakceptowane. Czekamy na następne części.
Radzę tylko zwrócić uwagę na kilka drobiazgów ...
mianowicie stylistyka, a konkretniej zdrobnienia, które niezbyt pasują np do opisu walki ( "miś" ? )
oraz jeden błąd merytoryczny .... skąd w średniowieczu zegarek ? ... ;>
liczę na to, że poprawisz :)

oprócz tego praca jak najbardziej w porządku.
_________________


リョコ カワチ || バルトシュ クリシャック || Regulaminy || Arena ||
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme MyFantasy created by Phantom