Regulamin Forum    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Rejestracja     Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Historia wojowniczego syna Heralda - kaliber94

Może byc?
Fajne
55%
 55%  [ 30 ]
Przeciętne
25%
 25%  [ 14 ]
Daremne
18%
 18%  [ 10 ]
Głosowań: 54
Wszystkich Głosów: 54

Autor Wiadomość
kaliber94 
Użytkownik



Profesja: Wojownik
Nick: s1 kaliber94/s3 Sick
Level: 142
Wiek: 29
Dołączył: 14 Sty 2007
Skąd: Jastrzębie Zdrój
Wysłany: 28-06-2008, 22:31   Historia wojowniczego syna Heralda - kaliber94

Historia gracza kaliber94


Dnia 5 Czerwca 1992 roku w wiosce Dilli przyszedłem na świat. Byłem pierwszym dzieckiem Amojry i Heralda. Moja matka była bardzo piękną kobietą, a mój ojciec był bardzo odważny. Niestety często wyjeżdżał na jakieś niebezpieczne przygody ze swoim przyjacielem. Gdy skończyłem 4 lata, zauważyłem, że mojej mamie z dnia na dzień powiększa się brzuch. Martwiąc się zapytałem co się jej stało. Ona się uśmiechnęła i powiedziała, że jest w ciąży. Wytłumaczyła mi co to znaczy, bo miałem bardzo głupią minę. Wiedząc, że za kilka miesięcy będę miał brata albo siostrę, bardzo się ucieszyłem. Tata pewnego dnia powiedział, że jeśli to będzie chłopiec to nazwie go Natius, a jeśli dziewczynka, będzie to Kaila. Kilka tygodni później, tata wyruszył w podróż. Nie wracał miesiącami. W końcu urodziło się dziecko. Był to chłopiec, więc mama nazwała go Natius. Bardzo go lubiłem i często się z nim bawiłem. Niestety brak mi było ojca, który dalej nie wracał. Jedynym mężczyzną, który zdołał by obronić naszą wioskę przed atakiem był mądry Mistrz Solidus. Często do niego chodziłem z Natiusem, bo zawsze opowiadał bardzo ciekawe historie. Kiedy skończyłem 10 lat, zrozumiałem, że tata nigdy już nie wróci. Bardzo mnie to zasmuciło i przez następne kilkanaście miesięcy nie mogłem stać się szczęśliwy. Najbardziej żal mi było Natiusa, który nigdy nie poznał ojca. Chciał, żebym mu o nim jak najwięcej opowiedział, chodź sam niewiele o nim wiedziałem, bo ostatni raz widziałem go w wieku 4 lat. Zwykle to mama o nim wspominała. Opowiadała nam ich pierwszą randkę, ślub i bohaterskie czyny ojca. Trzeba było nauczyć się samodzielności. Mijały lata. Dnia 10 Grudnia 2006 roku jak zwykle zaspałem na lekcję u Mistrza Solidusa, przespał bym całą lekcję ale moja mama mnie obudziła. Pośpiesznie się ubrałem, ale musiałem poczekać aż mama zapakuje ciasto dla Mistrza. Ledwo powstrzymałem się od jego zjedzenia. Wychodząc podszedłem jeszcze do mojego młodszego braciszka, Natiusa. Był bardzo przestraszony i opowiedział mi jaki miał straszny sen: „Stałem po środku płonącego lasu...
W oddali widziałem mamę i ciebie, biegłem w waszą stronę, ale nie zbliżałem się do was.
Krzyczałem głośno, ale mnie nie słyszeliście.” Bardzo mnie to zaniepokoiło ale powiedziałem mu by się nie martwił, bo zawsze z nim będziemy. Otworzyłem drzwi, a moją twarz rozświetlił promyk wzeszłego już dawno słońca. Była piękna pogoda, chociaż był grudzień i o dziwo było bardzo ciepło. Po pięciu minutach doszedłem do domu Solidusa. Wszedłem on stał już przy drzwiach i zniecierpliwiony zapytał dlaczego się spóźniłem. Stwierdziłem, że lepiej będzie ominąć trochę prawdy i powiedziałem mu, że czekałem aż Amojra – moja mama, przygotuje ciasto dla Mistrza. Wziął ode mnie ciasto i powiedział, że ładnie pachnie, ale nie czas teraz na to i położył je na stolik. Odważnie zapytałem go, czego się dziś nauczę i czy będę mógł dziś powalczyć. Odpowiedział mi, że poznam dziś dwa sposoby prowadzenia walki – automatyczny i manualny. Dodał też, że później przećwiczymy to w praktyce, z czego bardzo się ucieszyłem. Na początku chciałem dowiedzieć się czegoś o walce automatycznej. Mistrz rozpoczął swój wykład: Jest to najczęstszy sposób walki. W trybie walki automatycznej nie masz bezpośredniego wpływu na swoje działania, ponieważ zależą one od ustawień w zakładce Inteligencja. Możesz tam ustawić rodzaj ataku oraz np. sposób używania mikstur leczących. Pamiętaj, dobre ustawienie skryptu inteligencji to klucz do sukcesu w walce automatycznej. Kiedy skończył zapytałem co to jest walka manualna. On znów zaczął opowiadać : Tryb walki manualnej dostępny jest tylko w wyjątkowych sytuacjach - np. walka z potężnym przeciwnikiem. W czasie walki manualnej możesz na bieżąco decydować o swoich działaniach. Wszystko doskonale zrozumiałem. Mistrz Solidus mnie pochwalił i zaprosił mnie na jutrzejszą lekcję dotyczącą magii. Ja nie zapomniałem o obiecanej praktyce i zapytałem o nią. Mistrz powiedział, że pokaże mi dziś walkę manualną. Byłem gotowy. Zaczęło się. Zaatakowałem pierwszy. Wow! On był bardzo silny zadałem mu tylko 17 obrażeń na 1048 HP! Bardzo się zdziwiłem. On natomiast silnym ciosem odebrał mi ponad 18% mojego życia. Zachwiałem się, bo zakręciło mi się w głowie, ale się nie poddałem. Wytrzymałem jeszcze kilka minut ale moc Mistrza była zbyt duża. Byłem pod wrażeniem. Znów mnie pochwalił, lecz powiedział, że musze bardzo dużo trenować by mu dorównać. Postanowiłem, że będę trenował codziennie i kiedyś będę tak silny jak on. Pożegnałem się i wyszedłem. Słońce chyliło już się ku zachodowi. Nagle usłyszałem, że ktoś woła „ratunku!” i chwilę później dostrzegłem wyłaniającą się zza małej górki mamę. Była bardzo przestraszona. Zapytałem co się stało. Ona krzyknęła, że Natius został porwany. Zatkało mnie. Bardzo się wystraszyłem i wyjąkałem: Kto? Kiedy? Jak? Nie mogłem się ruszyć, cały się trząsłem. Mama wyjaśniłe, że przyszli po niego żołnierze i zabrali go twierdząc, że mają takie rozkazy. Spytałem czy coś jeszcze mówili i dokąd poszli. Mama powiedziała, że cieszyli się na nagrodę obiecaną przez jakiegoś Thanarga. Ledwo wyksztusiła ostatnie słowa i wybuchła głośnym płaczem. Nie wiedziałem co zrobić, ale po chwili nie miałem już wątpliwości. Musiałem go ratować. W tej samej chwili wyszedł z domu Mistrz Solidus i zapytał co tu się dzieje. Opowiedziałem mu co zaszło, a on zdziwiony zapytał czy na pewno się nie przesłyszeliśmy i czy na pewno ów jegomość nazywał się Thanarg. Zapytałem czy go zna. On odparł, że to niemożliwe, i że musi być to jakaś pomyłka. Dodał jeszcze, że był przyjacielem mojego ojca i zaginął razem z nim 10 lat temu. To dla mnie było nieważne, nie obchodziło mnie to, chciałem jak najszybciej uratować Natiusa. Mama powiedziała mi, że nie mogę iść sam, bo poza wioską jest bardzo niebezpiecznie. Ja natomiast pewny, że sobie poradzę zwróciłem się do Mistrza i powiedziałem, by się ze mną zgodził. Ten zwrócił się do mojej matki i powiedział, że sam by wyruszył w pościg za porywaczami, ale jest już dość stary, ma swoje lata i ktoś musi pilnować wioski. Potwierdził też słowa mamy, że poza wioską jest bardzo niebezpiecznie, ale powiedział też, że innego wyjścia nie ma i to właśnie ja muszę ratować Natiusa. Mama bardzo smutnym głosem powiedziała, że nie ma wyjścia i musi przygotować mnie do drogi. Musiała pogodzić się z myślą, że zostanie sama. Pocieszyłem ją i obiecałem, że zanim się zorientuje wrócę do domu z Natiusem cały i zdrowy. Solidus dał polecenie mamie, by poszła do domu przygotować mnie do podróży, a ja miałem tymczasem iść z Mistrzem trenować. Smutna odeszła w stronę naszego domu powtarzając sobie, że nie może i mnie stracić. Mistrz opowiadał mi o ekwipunku, trybach walki, przedmiotach, inteligencji, magii i o statystykach. Kiedy już wszystkiego się nauczyłem zadał mi pytanie, na które czekałem z niecierpliwością przez wiele czasu: Nadszedł czas byś otrzymał swoją pierwszą broń. Chcesz być magiem czy wojownikiem? Zawsze marzyłem by zostać wielkim wojownikiem, więc ani chwili się nie wahałem. Mistrz wręczył mi 1000 sztuk złota i broń. Dostałem pałkę. Była znakomita i wspaniała. Uśmiechnięty, pobiegłem szybko pożegnać się z mamą. Kiedy do niej podszedłem od razu powiedziała, że przygotowała mi kilka rzeczy przydatnych w podróży. Żałowała, że nie wiedziała gdzie mój ojciec schował worek z pieniędzmi. Wręczyła mi 10 mikstur życia i 10 mikstur many poziomu pierwszego. Miksturka życia uleczała 500 HP, a miksturka many regenerowała 150 MP. Rzuciłem się jej w ramiona i bardzo mocno ją przytuliłem. Rozpłakała się. Mi też łezki zakręciły się w oczach. Po czułym pożegnaniu chciałem zobaczyć jeszcze raz na mój dom od środka. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w kominku pod okapem znalazłem worek z pieniędzmi. Było tam 500 sztuk złota. Bardzo mnie to ucieszyło i schowałem worek do kieszeni. Wyszedłem z domu. Słońce już dawno zaszło i mrok ogarniał całą wioskę. Nawet księżyc schowany był za ciemnymi chmurami i ledwo było widać główną dróżkę. Dziwnie się czułem, bo nigdy nie opuszczałem mojej rodzinnej wioski – Dilli. Doszedłem już do głownej bramy, gdy usłyszałem głos mamy. Odwróciłem się. Gdy do mnie dobiegła wręczyła mi pierścień należący do mojego ojca – Heralda. Podobno zawsze przynosił mu szczęście, ale zapomniał go wziąć w swoją ostatnią podróż. Podziękowałem mamie, bo bardzo wiele znaczył dla mnie ten pierścień. Założyłem go na palec i ruszyłem w dalszą drogę. Wędrowałem całą noc. Tuż przed wschodem zobaczyłem w oddali miasto. Z opowiadań Solidusa wywnioskowałem, że to Eternia. Bardzo się ucieszyłem bo byłem już bardzo zmęczony, a zapasy wody zaczynały mi się kończyć. Zacząłem biec. Byłem już prawie przy bramie gdy nagle zaatakowała mnie dzika osa. Początkowo się wystraszyłem bo była bardzo duża (miała chyba z 10 cm długości) ale po chwili leżała martwa u moich stóp od ciosu pałką. Kiedy bezpiecznie doszedłem do miasta, napiłem się z ulicznej fontanny. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, wszystkie zadrapania zniknęły i czułem się całkiem wypoczęty. Poszedłem do karczmy. Było tam niewiele gości, więc postanowiłem z nimi porozmawiać. Najpierw podszedłem do karczmarza Ulrika. Był bardzo miły. Zapytałem go o żołnierzy z małym chłopcem. Ulrik powiedział, że dosłownie przed chwilą wyszli, bo czekali na naprawę mostu. No cóż musiałem ruszyć w pościg. Podziękowałem za informacje. Po drodze wstąpiłem do sklepu by kupic bardziej profesjonalny ekwipunek, gdy już wszystko załatwiłem, poszedłem w stronę mostu. Po drodze atakowały mnie dzikie zwierzęta, ale ja nie zwarzałem na nie i z nienawiścią kroczyłem dalej, żądny zemsty. Wreszcie ich zobaczyłem, zacząłem biec. To byli oni. Obok nich stał jeszcze jakiś staruch. To chyba był Thanarg. Krzyknąłem wtedy, by uwolnił mojego brata. Kiedy Powiedział, że tego nie zrobi wyzwałem go na pojedynek. On jednak zaczął się śmiać i powiedział, że nie będzie tracił czasu na takiego słabeusza jak ja. Wezwał jakiegoś Rapsa. Po chwili z nikąd pojawił się dziwaczny stwór zagradzając mi drogę. Wiedziałem, że muszę go pokonać, jeśli chcę przejść przez most. Stanąłem więc do walki. Była to trudna walka, ale po wielu godzinach boju zdołałem go pokonać. Niestety gdy miałem go dobić, zdążył mi uciec, bo byłem bardzo wyczerpany walką. Ledwo doszedłem do Langeburga – następnego miasta i rzuciłem się w fontannę, taką samą jak w Eterni. Uff… Jaka była moja ulga gdy napiłem się tej wspaniałej wody. Wiedząc, że nie mogę dłużej czekać, kupiłem ekwipunek i ruszyłem dalej. Po drodze zahaczyłem o jaskinię niejakiego Króla Liczów. Postanowiłem go pokonać. Bo pewien człowiek w karczmie wspominał, że posiada on bardzo silną różdżkę. Po przejściu całej jaskini i pokonaniu wszystkich zamieszkujących nią potworów, ujrzałem ich Króla był bardzo potężnym monstrum. Gdy się do niego zbliżyłem zaatakował mnie. Był bardzo silnym wojownikiem, ale udało mi się go pokonać. Odebrałem mu różdżkę i wyszedłem z jaskini. Późnym popołudniem doszedłem do trzeciego miasta – Urkaden. Jak w każdym mieście napiłem się wody z fontanny. W karczmie dowiedziałem się o Świętym Drzewie urkade. Spotkałem także kobietę, której syn zaginął w miejskich podziemiach, porwany przez Minotaura. Zdecydowałem się jej pomóc i zszedłem do labiryntu. Po przebyciu krętych i ślepych uliczek, w końcu natrafiłem na legendarnego Minotaura. Nie było odwrotu. Stanąłem do walki. Był zdecydowanie najsilniejszym potworem, jakiego podczas mojej wędrówki spotkałem. Bo ciężkim boju, padł na ziemię z odciętym łbem, z którego tryskała ciemnoczerwona krew. Po przejściu kilku zakrętów znalazłem poszukiwanego chłopca, który stał się moim fanem. Po powrocie do miasta zostałem wynagrodzony przez matkę chłopca i dostałem od burmistrza pozwolenie na spotkanie ze Świętym Drzewem. Wyruszyłem w stronę wskazaną przez burmistrza. Idąc ścieżką, mijałem groby ludzi, którzy zginęli w obronie Drzewa. W pewnym momencie zobaczyłem rannego żołnierza leżącego na drodze. Zdołał wyjąkać słowa: Przeszli… Zaatakowali… Pospiesznie pobiegłem wzdłuż druszki. Wbiegłem po schodach i zobaczyłem Thanarga. Obok niego stał Natius i jakiś stwór, którego nie znałem. Był także Raps, który na rozkaz Thanarga zerwał owoc z Drzewa Urkade. Zawołałem do niego by puścił mego brata. On zaś stworowi nazywanemu przez niego Serafin, kazał się mną zająć, a sam z Natiusem i Rapsem wyruszyli dalej. Zaczęła się walka. Było podobnie jak z Rapsem. W ostatniej chwili zdążył uciec. Wtedy Drzewo do mnie przemówiło. Kazało mi podejść i opowiedziało o Thanargu i jego planie. Wtedy zrozumiałem do czego mu jest potrzebny Natius. Święte Drzewo dało mi jeszcze Amulet, mający mnie chronić przed omamiającą mocą demonów Thanarga. Podarowało mi także zdolność chodzenia po lasach, co pozwoliło mi dojść do czwartego miasta – Eliar. Po tradycyjnym napiciu się wody i wymienieniu ekwipunku bez chwili odpoczynku przeszedłem przez konar drzewa. Tam pewien duszek mnie zatrzymał i powiedział, że aby przejść dalej, muszę pokonać Zielonego Smoka. Ruszyłem więc. Próbę przeszedłem pomyślnie, a po drodze zahaczyłem o Jaskinię Hydry. Gdy ją pokonałem, zabrałem jej jajo i dostarczyłem je kucharzowi w karczmie, za co zostałem wynagrodzony. Znów przeszedłem przez konar, ale duszka już tam nie było. Wszedłem więc do Jaskini Gothar. Idąc przed siebie, zauważyłem dziwny posąg. Kiedy do niego podszedłem, wyszły z niego 4 duchy i zaatakowały mnie równocześnie. Nie było to sprawiedliwe, ale udało mi się wszystkie pokonać. Przy wyjściu była pochodnia. Wziąłem ją. Wróciłem do mijanej prędzej ciemnej groty. Wszedłem i rozświetliłem ją pochodnią. Przeszedłem zaledwie kilka kroków i zaatakował mnie Kamienny Golem. Pokonałem go, zebrałem łupy i przeszedłem do następnego, piątego z kolei miasta – Devos. To miasto przypominało wysoką wieżę, zbudowaną z szarych cegieł. Po poznaniu ludzi w mieście, poszedłem w stronę mostu, który niedawno został naprawiony. Znowu ich zobaczyłem. Natius wołał o pomoc, a Thanarg zatykał mu usta. Wrzasnął na Rapsa, który ze swoimi nowymi gemami, zaatakował mnie. To nie był już ten sam Raps, którego spotkałem pierwszy raz. Był wiele razy silniejszy, ale ja też stałem się silniejszy. Niestety znów zdołał uciec i na moje nieszczęście zniszczył most. Byłem bardzo zawiedziony i wróciłem do miasta. W karczmie dowiedziałem się o Niebieskim Smoku, który daje Możliwość bezpiecznej przeprawy przez rzekę. Za wszelką cenę musiałem się do niego dostać. Jedyna droga prowadziła przez podziemia, gdzie przejście z Devos do miasta Folhord było zablokowane. Postanowiłem to wykorzystać. Powiedziałem szefowi robotników – Kalvadorovi, że pomogę przy odbudowie przejścia. On dał mi klucz do podziemi. Od razu tam poszedłem. Przeszedłem całe podziemia i przełączyłem wszystkie dźwignie znalazłem dziwne pomieszczenie, na podeście trzeba było położyć niebieski kryształ. Miałem taki, bo przy Drzewie Urkade w jaskini znalazłem go. Położyłem go na podest i nagle w ścianie zrobiłą się dziura. Wszedłem tam. Nagle z ukrycia zaatakował mnie Skrzydlaty Demon. Szybko się z nim rozprawiłem. Po kilku godzinach znalazłem wyjście z labiryntu. Tam było wejście do Świątyni Niebieskiego Smoka. Pomyślnie przeszedłem próbę i dał mi zdolność bezpiecznego przeprawienia się przez rzekę. Bardzo zadowolony z siebie wracałem do miasta. Po drodze jednak spotkałem rozwścieczonego Kalvadora, który oskarżył mnie o oszustwo i wezwał na pojedynek. Nie chciałem z nim wałczyć, bo nic do niego nie miałem, ale nie miałem wyboru. Był silnym przeciwnikiem, lecz zbyt słabym by mnie pokonać. Kiedy to zrozumiał dał mi kilof i powiedział, żebym odszedł. Wyszedłem z miasta i w dalszej drodze zahaczyłem o starą kopalnię zasypaną gruzami. Odkopałem wejście kilofem podarowanym przez Kalvadora. Wszedłem do środka i zacząłem się rozglądać. Chodziłem po torach i przesuwałem dźwignie. W końcu znalazłem się przy wejściu do innego pomieszczenia. Był tam Gargulec. Nie był łatwym rywalem, bo zadawał potężne ciosy, ale udało mi się go powalić na ziemię. Po godzinie wędrówki dotarłem do szóstego miasta – Nordii. Było to inne miasto niż pozostałe. Różniło się wyjątkowo niską temperaturą. Było tam bardzo zimno i zalegał tam śnieg. W środku na szczęście nie było tak zimno. Dowiedziałem się, że jeśli chcę chodzić po śniegu, muszę przejść próbę Żywiołaka Lodu Wielkiego, który był w podziemiach. Tak więc od razu się tam wybrałem, widziałem już go przez niskie skały lecz nie mogłem się do niego dostać, bo na drodze były bardzo twarde i duże kryształy lodu. Wróciłem do miasta i porozmawiałem z pewnym człowiekiem, powiedział, że jeśli mu przyniosę leczniczej wody ze studni, to da mi kryształowy młot, pozwalający strzaskać twardy lód. Potrzebowałem naczynia, żeby zabrac wodę i liny by to naczynie przywiązać i opuścić do studni. Linę znalazłem w podziemiach, a dzbanek dała mi miła karczmarka. Wyruszyłem więc po wodę. Studnia znajdowała się nieopodal złamanego mostu. Napełniłem cały dzbanek i zaniosłem do miasta. Dostałem obiecaną nagrodę i wróciłem do podziemi. Rozłupałem lód i pomyślnie przeszedłem próbę Wielkiego Żywiołaka Lodu. Podziemiami dostałem się do siódmego miasta – Azarad. Ono także było lodowe i odcięte było od wszystkich miast, oprócz Nordii. Poszukiwałem tam człowieka, który znał drogę do bogini Lodu – Shivy. Niestety go nie zastałem, bo poszedł szukac do Wiecznie Zamarzniętego Lasu, leczniczego liścia, mogącego uratować życie ciężko chorej dziewczynki. Podobno nie wracał długo i wszyscy w mieście o niego się martwili. Pewien starzec powiedział mi, że ów człowiek zostawił gdzieś w karczmie notkę z drogą do tego Lasu. Po dokładnym przeszukaniu lokalu znalazłem jakiś świstek. Z pewnością to była ta notka. Wszedłem do lodowego labiryntu. Tam ujrzałem tych złoczyńców z moim bratem. Tym razem Thanarg chciał wymusić informacje o drodze do Shivy od bezbronnego Polarnika. W ostatniej chwili przyszedłem mu z pomocą i stanąłem po raz drugi do walki z Serafinem. On także stał się silniejszy, trudziłem się z nim chyba pół dnia. Jednak cała moja praca poszła na marne, bo stwór uciekł. Polarnik podziękował mi za pomoc i powiedział, że naprawdę nie zna drogi do Shivy. Wyruszyłem dalej. Poruszałem się wedle wskazówek, ostrożnie. Nawet najmniejszy błąd, mógł kosztować mnie życiem. Na szczęście po ciężkiej wędrówce, wylądowałem w Zamarzniętym lesie. Znów musiałem się natrudzić by przez niego przejść, ale w końcu odnalazłem ślady ludzkie. Poszedłem za nimi i doszedłem do jaskini, Na jej środku zobaczyłem leżącego człowieka. Chciałem do niego podejść, ale w tej samej chwili zaatakował mnie Śnieżny Golem. Po jego pokonaniu podniosłem rannego człowieka i zaniosłem do karczmy w Azarad. Dał mi kartkę z drogą do bogini Shivy. Niestety nie miał leczniczego liścia oksymandora, więc przyrzekłem, że sam go znajdę. Wyruszyłem w drogę. Znowu przeszedłem las i wstąpiłem do groty Śnieżnego Golema po łopatę. Odkopałem śnieg z drogi i zerwałem liść. Gdy już wracałem zaatakował mnie niespodziewanie Gigantyczny Pająk. Udało mi się go pokonać i pośpiesznie wróciłem do Azarad. Za pomoc zostałem wynagrodzony. Znów ruszyłem do lodowego labiryntu, na spotkanie z Shivą. Po kilku godzinach, nareszcie dotarłem do jej groty. Opowiedziała mi więcej o Thanargu i przystąpiłem do próby. Jeśli Thanarg ją z łatwością pokonał, to ja, aby pokonać jego, muszę się jeszcze wiele nauczyć, bo walka z Shivą była bardzo trudna i męcząca. Po otrzymaniu zdolności bezpiecznego przeprawiania się przez mroźne lasy, wyruszyłem dalej. Tym razem doszedłem do dziewiątego miasta – Scythe. Aby sprawdzić, gdzie znajduje się ósme miasto, poszedłem dalej drużką. Rzeczywiście. Po kilku godzinach drogi zobaczyłem przed sobą miasto podobne do Devos. Było to miasto zwane Kurthus. Dziwni byli ludzie w tym mieście. Nikt nic nie mówił, ale spotkałem pewnego czarodzieja, który wiedział jak rozwiązać im języki. Musiałem zdobyć dla niego pewne składniki, więc od razu wyruszyłem do Scythe by poszukać w tamtejszych podziemiach pazurów Behemotha. Dowiedziałem się, że takie stwory tam mieszkają od człowieka zwanego Grothor, który miał tam warsztat. Miał też balon, który pomógł by mi się dostać na bezludną wyspę, by zdobyć resztę składników dla czarodzieja, lecz niestety paliwo do balonu miał w warsztacie opanowanym przez Behemothy. Wyruszyłem więc do niego. Dotarłem do niego po długiej drodze przez podziemia. Gdy wszedłem zostałem zaatakowany przez Behemotha Kinga. Rozprawiłem się z nim i zabrałem paliwo. Wróciłem do Grothora. On bardzo zadowolony powiedział, że idzie przygotować balon i pierwszy kurs mam za darmo. Bardzo mnie to ucieszyło, bo ledwie wiązałem koniec z końcem, kupując ciągle nowe i lepsze wyposażenie. Wyruszyłem we wskazane przez Grothora miejsce. Rzeczywiście stał już tam z balonem. Powiedział mi najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Po przebyciu oceanu wylądowaliśmy na wyspie. On odleciał z powrotem mówiąc, że jak będę chciał wrócić, to mam zapalić pochodnię. Pożegnałem się i ruszyłem w głąb wyspy. Były tam bagna i dzikie krzewy. Zbierałem wszystkie napotkane rozłożyste rośliny, co pozwoliło mi dotrzeć do muchomora obiecanego starszej pani. Potrzebne były mi także do przejścia na drugą stronę bagna. Tam było jajo pterodaktyla. Zabrałem je i kiedy przechodziłem obok wodospadu, zaatakował mnie Pterodaktyl. Zaskoczył mnie i pierwszy mnie uderzył. Podniosłem się i po ciężkiej walce z latającym stworem, ukatrupiłem go. Wracając przez most, zaatakował mnie jeszcze Bagienny Potwór. Gdy się z nim rozprawiłem, wróciłem do miasta. Dostarczyłem muchomora starszej pani (oczywiście dostałem nagrodę) i wszystkie składniki czarodziejowi w Kurthus. On wedle obietnicy rozwiązał języki ludziom w Kurthus. Po rozmowie z nimi udałem się do Langeburga – tam był mąż pewnej kobiety, który miał pojazd przeprawiający się przez piasek. Był tam i powiedział, że idzie przygotować pojazd do drogi. Powiedział także, że będzie na mnie czekał przy starej stacji kolejowej. Ja także wróciłem do Kurthus i poszedłem we wskazane miejsce. Wsiadłem z nim do wozu i ruszyliśmy. Przez połowę drogi było spokojnie, ale kiedy byliśmy na środku tej pustyni, zaatakował nas Malboro King. Stanąłem z nim do walki. Zgładziłem go i ruszyliśmy dalej. Dotarłem do dziesiątego miasta Oasis. Tam dowiedziałem się o bogu ziemi – Hadesie. Musiałem do niego wyruszyć, bo po przejściu jego próby dawał zdolność bezpiecznej przeprawy przez piasek. Zszedłem do podziemi. Przeszedłem kilka korytarzy lecz spotkałem na swojej drodze żołnierza, który powiedział mi, że przejścia nie ma. Wróciłem do miasta i porozmawiałem z ludźmi w karczmie. Jeden mi powiedział, że można go łatwo przekupić. Wróciłem więc do strażnika i wręczyłem mu 2 mln złota. Przepuścił mnie. Poszedłem dalej. Udało mi się znaleźć grotę Hadesa. Gdy byłem blisko niej wyszedł z niej Thanarg ze swoimi ludźmi i Natiusem. Chciałem go powstrzymać. Tym razem stanął do walki. Udeszyłem go, ale swoim atakiem nie odebrałem mu nawet 5 % życia. On natomiast silnym ciosem powalił mnie na ziemię. Obudziłem się po kilku minutach. Ledwo zdążyłem wstać, gdy z groty wybiegł Ognisty Golem. Myślał, że to ja ukradłem coś Hadesowi i zaatakował mnie. Zaskoczony rozprawiłem się z nim i wszedłem do Groty Hadesa. Przeszedłem próbę pomyślnie, a Hades opowiedział mi więcej o planach Thanarga. Ten człowiek (jeżeli nim był) coraz bardziej mnie przestraszał. Wróciłem do miasta. Akurat Oasis prowadziło wojnę z Devos i żołnierze szli na Przełęcz Pustynnej Burzy. Postanowiłem im pomóc i poszedłem za nimi. Na miejscu zaatakowali nas żołnierze. Walczyłem z jednym z nich. Wszyscy żołnierze Oasis wyszli zwycięsko ze swoich walk. Niestety nie mogliśmy przejść do tajnego przejścia, bo od razu bombardowały nas wrogie czołgi, postanowiłem zagrodzić drogę kamieniami, by nie umieli nas trafić. Przeszliśmy przez przejście. Uruchomiliśmy nasz czołg i roznieśliśmy w pył wszystkie czołgi. Niestety ostatni czołg nas trafił i musieliśmy się ewakuować. Kiedy wybiegłem z czołgu zaatakował mnie Robotrex. Po szybkim zwycięstwie sam zaniosłem skradzioną przez żołnierzy Devos skrzynię do biblioteki Oasis. Następnie wybrałem się do piramidy Nieumarłego. Wszedłem na pierwszy poziom labiryntu. Zabiłem tam lodową kobrę i zabrałem Niebieską Strefę ze skrzyni obok. Przeszedłem na drugi poziom. Tam pokonałem Chimerę i zabrałem ze skrzyni Czerwoną Strefę. Wróciłem na parter piramidy i położyłem
Strefy na podestach. Wtedy otworzył się grobowiec Nieumarłego. Był wielokrotnie silniejszy niż Kobra i Chimera, ale zdołałem go pokonać. Później poszedłem do podziemi Devos. Musiałem dostać się do Folhord, a przejście było już odblokowane. Przechodząc przez jaskinię łączącą Devos z Folhord, znowu spotkałem Thanarga. Tym razem do walki ze mną posłał Rapsa i Serafina. Obaj znowu bardzo się polepszyli od ostatniej walki, ale zdołałem ich pokonać. Przeszedłem dalej i doszedłem do Folhord. Wróciłem znów jednak do Devos i podszedłem do Żołnierza. Żądałem kartki z nutami do Pieśni Życia. Powiedziałem, że pyta o nią jego pan i władca ( czyli ja) on wściekły zaatakował mnie. Kiedy go pokonałem, pokornie oddał mi kartkę. Udałem się do Oazy Leviathana i odegrałem tam na Księżycowej Okarynie Pieśń Życia. Z wody wynurzył się legendarny Leviathan. Chciałem, żeby dał mi swoją łuskę, ale musiałem przejść próbę. Po pokonaniu go dał mi swoją łuskę i wrócił do wody. Ja poszedłem do Folhord. Nie czułem potrzeby wydobywania legendarnego miecza, więc nie gasiłem płonącego tam ognia. Poszedłem do Lasu Cieni. Pokonałem Drzewca i dostarczyłem kwiat paproci pewnemu podróżnikowi. Na arenie w mieście pokonałem 10 potworów i dostałem pozwolenie na przejście do Lochów. Wszedłem tam i poszedłem w stronę ścieków. Tam pokonałem Cerberusa i dostarczyłem jego głowę burmistrzowi. Wynagrodził mnie za moją odwagę i podziękował. Ja znów wróciłem do Lochów i poszedłem do Podmokłej Jaskini. Tam pokonałem trzy Ośmiornice. Przeszedłem przez nie i poszedłem do świątyni boga wiatru – Zefira, ponieważ musiałem dostać od niego błogosławieństwo, by bezpiecznie przepłynąc na drugi kontynent – do Salamandrii. Pomyślnie przeszedłem próbę. W Podmokłych Jaskiniach, doszedłem jeszcze do groty Upadłego Anioła, lecz musiałem rozświetlić ją niebieskim światłem. Wróciłem więc do miasta. Poszedłem do portu i zabrałem z tamtejszej latarni niebieskie światło. Strażnik powiedział, że jak mnie dopadnie to mnie załatwi. Nie przejmowałem się tym. Wróciłem do Groty i rozświetliłem ją. Wtedy pojawił się Upadły Anioł. Pokonałem go i wróciłem do Lochów. Znów poszedłem do Zbiornika Ścieków i otworzyłem portal Demona Zagłady. Załatwiłem go z niemałym problemem i wróciłem do Folhord. Poszedłem do portu i zaatakował mnie tam strażnik. Pokonałem go i poszedłem do Gohana. Powiedziałem, że dostałem od Zefira błogosławieństwo i ruszyliśmy w drogę. Niestety po drodze zaatakował nas Servantes ze swoimi piratami. Była to najtrudniejsza walka, jaką dotychczas stoczyłem. Udało mi się ich pokonać i bez przeszkód dotarliśmy do Salamandrii. Gdy Gohan odpłynął poszedłem do najbliższego miasta na kontynencie – Ballis. Tu na razie kończy się moja historia i z niecierpliwością czekam na dalsze zadania.

Koniec
Ostatnio zmieniony przez grasantka 29-06-2008, 16:11, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme MyFantasy created by Phantom