Regulamin Forum    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Rejestracja     Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Historia Monet
Autor Wiadomość
Monet_Y
Użytkownik


Level: 34
Dołączył: 29 Cze 2008
Wysłany: 29-06-2008, 19:25   Historia Monet

Na poczatku chcialbym zaznaczyc ze to jest wstep... WSZELKIE PRAWA AUTORSKIE ZASTRZEZONE ;D A wiec oceniajcie:) Akcja rozpoczyna sie 3 dni przed historia znana nam z gry ;]


WSTĘP

Krwistoczerwona łuna bijąca od słońca oblewała szczyty starych drzew, które tworzyły „Aleje Zapomnianych”, kiedy młody-najwyżej szesnastoletni chłopiec-szedł małą, już prawie niewidoczną ścieżką. Ciszę starego miejsca co chwilę przerywał chrzęst żwiru z pod butów młodzieńca i cichy gwizd układający się w wesołą, pełna radości melodie.
-Cholera- zaklął chłopiec potknąwszy się o wystający wśród trawy korzeń. Przez moment zachwiał się i odruchowo wyciągnął rękę by osłabić upadek. Przez chwilę ujrzał swoje odbicie w niewielkiej kałuży wody. Pierwszą rzeczą, która ujrzał była kurtyna czarnych, przelewających się przez twarz, zakrywając lewe oko. Następnie zobaczył wyschnięte usta i intensywnie niebieskie oko. Nie miał piegów, jego twarz była blada jak alabaster.
Nie zważywszy na krótką nieuwagę ruszył dalej. -Solidius zabiłby mnie, gdyby to zobaczył- pomyślał. Solidius był elfem mieszkającym w małym domku na skraju niewielkiej osady Dilli. Stary już elf zajmował się szkoleniem Monet’a. Od śmierci ojca chłopca- Herald’a, zajmował się Amorją, Monet’em i jej najmłodszym synem, Natius’em. Od dwóch lat szkolił młodzieńca w fechtunku, zręczności i rzadko spotykanej w okolicy zdolności magii. Dzięki niemu cała wioska Dilli czuła się bezpiecznie.
Kilka godzi po potknięciu się dotarł do celu swojej podróży, miasta położonego na północ od Dilli- Eternii .
-Nareszcie- westchnął Monet, po czym skierował się w stronę bramy południowej.
Po dwudziestu minutach stanął przed grupą uzbrojonych w miecze, tarcze i łuki strażników. I po raz pierwszy od niemalże tygodni uśmiechnął się. Przed nim stał jego najlepszy przyjaciel- Martin.
-Dawno cię nie było- zagadnął go Martin.
-Mi tez miło cię widzieć- odpowiedział Monet, po czym uśmiechnął się i ciągnął. – Ty też dawno mnie nie odwiedzałeś.
-Nie dziw się.-odrzekł. –Ostatnio w mieście dzieje się cos… Cos dziwnego…
-Dziwnego?
-Taaak, ostatnio wszędzie roi się od dziwnych żołnierzy.
Monet parsknął śmiechem.-Grupka żołnierzy to nic nadzwyczajnego. –pomyślał. Rozluźnił mięśnie karku, które z niepewności naprężył. Widząc uciekająca z Moneta ciekawość Martin zniżył głos.
-Mówią, że przebywa tutaj niezwykle potężny człowiek.
Monet wybuchł śmiechem.
-Potężny? -zaśmiał się. –Niby kto to miałby być?
-Olrynt twierdzi że to sam szatan.
Olrynt był miejscowym karczmarzem, do którego Monet miał pełne zaufanie.
-Mmmm… Kusząca teoria.
Martin towarzyszył Monet’owi do końca jednej z głównych ulic tworzących dzielnicę Torunt’u. Odczekawszy aż Martin odejdzie i cofną się do „Smacznego Fleta” w którym pracował Olrynt.
Dręcząca przez całą drogę od bramy miasta ciekawość i niepewność zmuszała chłopca do coraz szybszego tempa. Kilka jardów od karczmy zaczął biec. „To niemożliwe, przecież on zaginał’ -myślał.
Zdyszany pchnął całym ciałem drzwi i uderzył go, znany już chłopcu, odór palonego tytoniu. Cała karczma była pełna dymu, do oczu chłopca zaczęły zapływać łzy. Młodzieniec zaczął kaszleć. Po kilku minutach, cały czas kaszląc, doszedł do baru za którym stał Olrynt.
-Cennik wisi tam- powiedział ani razu nie spojrzawszy na Moneta.
-Wezmę „Ognistego Sheika”, dopisz do mojego rachunku. –roześmiał się chłopiec.
Barman błyskawicznie obrócił głowę.
-Zapomniałeś o starym Olrynt’cie? Cooo?
-Niezupełnie, ostatnio dużo pracowałem. Nic się nie zmieniłeś, ani ty, ani twoja karczma. –powiedział rozglądając się.
Dookoła były rozstawione drewniane stoły, za którymi siedzieli miejscowi rzemieślnicy, wokół, na każdej ścianie wisiały stare skóry zwierząt oraz poroża jeleni.
W powietrzu unosił się duszący zapach tytoniu oraz potu.
Monet skierował głowę na Olrynt’a. Niegdyś wesoła twarz barmana miała znękany wyraz, bystre, szare oczy wciąż wędrowały do stołu, ustawionego- przynajmniej jak zdawało się chłopcu- z dala od reszty.
-Kto tam siedzi? -szepnął.
-Nikt!
Olrynt zniżył głos.
-Przyjdź o północy… Ej! Zapłacisz za to!
Siedzący nieopodal mężczyzna podniósł się, wziął w ręce krzesło, zamachnął się i uderzył nim w –znanemu Monet’owi cieślę- Drakus’a. Wściekły cieśla zerwał się z miejsca i wyciągnął z pod wełnianego swetra mały, myśliwski nóż. Dźgnął nim swojego prześladowcę, zabijając go na miejscu.
-HAHAHA! Tera mnie uderz, jak takiś mą.. mąd… kozak! –wykrzyknął zataczając się.
-Idź już.- powiedział Olrynt przekrzykując wrzaski towarzyszy nieboszczyka. –Zaraz będzie tu pełno straży. Będę czekał.
Monet pośpiesznie wstał, ten sam ruch wykonali siedzący na uboczu nieznajomi. Chcąc przyjrzeć im się bliżej chłopiec zawrócił parę jardów, udając że zgubił niewidzialny przedmiot. Schylając się przekręcił głowę i ujrzał rosłego mężczyznę w sile wieku. Ubrany był w stary, czarny płaszcz z kapturem, który w tej chwili nie był nałożony. W słabym świetle dogasającego paleniska chłopiec, prostując się, spostrzegł, że olbrzym wygląda na człowieka północy. Jego twarz przykrywała kaskada czarnych, długich i tłustych włosów, które mieszały się z również długą, ciemną brodą. „Kim oni są?” –pomyślał. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go zajadły głos.
-Suń się bachorze!
Monet wzdrygnął się i rozejrzał. Dookoła było słychać krzyki walczących ze sobą ludzi. Wśród szczęku metalu i wrzasków konających przebijał się głos Olrynt’a.
-Dość! Spokój! Przestańcie!
Chłopiec ruszył ku drzwiom, przy których był już dziwny cudzoziemiec. Młodzieniec mijał właśnie grupkę stojącą przy drzwiach, kiedy nagły huk rozległ się po zadymionej izbie. Zaskoczony Monet wzdrygnął się, stojący przy drzwiach cudzoziemiec urwał w pół zdania, lecz zaciekawiony o czym może rozmawiać mężczyzna, chłopiec usłyszał tylko kila wyrazów: „ …Thanarg mówił, że za dwa dni zabieramy tego dzieciaka…”.
Chłopcu z podniecenia zaczęło szybciej bić serce. „Czyżby to był TEN Thanarg?” Młodzieńca zaczęła przepełniać radość. Pamiętał swojego najlepszego przyjaciela ojca, kiedy miał zaledwie osiem lat Thanarg nauczył go jak strzelać z łuku i podarował mu pierwszy kołczan. Radosne uczucie zaczęło przemijać w okolicznościach w których mógł brać udział. „Może wie jak zginął mój ojciec…”
Nieświadom zagrożenia czekającego w każdej uliczce po zmroku ruszył w kierunku centrum miasteczka, gdzie mieszkał Martin i jego ojciec zajmujący się wyrabianiem wszelkiego rodzaju broni.
Powoli nie śpiesząc się szedł wzdłuż obskurnych domków, w których swoje nory mieli miejscowi złodzieje. Dookoła Monet’a wszystkie okiennice były pozamykane, jedyne światło pochodziło od wiszącego już na niebie księżyca. „Cudowna noc.” –pomyślał. Ledwo dokończył zdanie w myśli, otoczyły go cztery postacie, zagradzając mu drogę ze wszystkich stron.
-Dawaj złoto! –warknął wyższy.
Monet prychnął
-Chciałbyś! –opowiedział, po czym wyciągnął stary już miecz, będący niegdyś własnością swojego mistrza.
Nie czekając na reakcję napastników doskoczył do najbliższego i ciął bronią wzdłuż ciała. Pierwszy z osiłków padł martwy na ziemię, wzdłuż jego ciała widniała głęboka rana. Otrząsnąwszy się z szoku, pozostali z krzykiem rzucili się na Monet’a. „To głupota pakować się w sam środek” –pomyślał. Postępując wedle myśli, błyskawicznie podbiegł do najniższego z czwórki i ciął górą. Przeciwnik zablokował cios. „To o to chodziło Solidius’owi” –rzekł w myśli, błyskawicznie odcinając lewą nogę wroga. Stojąc wśród krwi trupa i niedobitka, Monet starał się znaleźć sposób ucieczki. Znajdując się pomiędzy dwoma napastnikami zdecydował jak postąpi… Wystarczyła tylko chwila, by dwaj agresorzy rzucili się na swoją ofiarę jednocześnie. Jeden z nich biegł z bronią uniesioną nad głową, drugi miał ją opuszczoną u lewego boku, chcąc ciąć wzdłuż ciała. Odczekawszy, aż znajdą się wystarczająco blisko, wykonał błyskawiczny obrót i odciął nieostrożnemu przeciwnikowi głowę. „I tu cię mam” –ponownie pomyślał, widząc, że przeciwnik śledzi lot głowy ziomka. Pchnął mieczem prosto w serce. Wrzaski niedobitka zmieszały się z wrzaskiem padającego od ciosu Monet’a mężczyzny.
Chłopiec czuł tylko szok. „Do czego ja jestem zdolny?” –pomyślał. „Kimże ja jestem, że mogę odbierać życie innym?”. Z zamyślenia wyrwał go skrzekliwy głos rannego napastnika.
-Dobij mnieee! –jęknął. Krwawienie nie ustawało.
Monet wiedział, że nie dożyje następnego poranka. Chciał ulżyć jego cierpieniom, lecz stojąc z uniesioną bronią na ofiarą coś zahamowało jego ruch. Nie mógł zabić leżącego. Sądząc po minie leżącego, ten też wiedział, że zginie.
-Masz. –powiedział Monet, rzucając mu nóż myśliwski. –Zrób z tym co chcesz.
Nieznajomy wpatrywał się w ostrze jak urzeczony.
-Nazywam się Jerry. –oznajmił, po czym się pchnął w serce.
Czując gorzki smak żółci Monet cofnął się przerażony; dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Na oddalonym o strzał strzały krańcu ulicy zaczęły rozbrzmiewać głosy. W jego kierunku szli ludzie. Paliło się mnóstwo pochodni. Nie zastanawiając się długo błyskawicznie wytarł krew z ostrza i pobiegł w przeciwnym kierunku. Zatrzymał się dopiero przed dobrze znanym mu domem Martin’a.
Cała budowla, tak jak inne w pobliżu pełniły funkcje domu i pracy. Okiennice, z powodu późnej pory, były pozamykane. W świetle księżyca było widać jedynie schodzący tynk ze ścian oraz słomianą strzechę pokrywającą zarówno dach, jak i niewielkie poddasze, zrobione specjalnie na potrzeby kuźni.
Czując pulsującą adrenalinę Monet szybko zapukał w drzwi, dopiero po kliku minutach otworzył mu Hetral, ojciec Martin’a. Stary mężczyzna obrzucił szybko swoim czujnym wzrokiem najbliższą okolicę, po czym powiedział:
-Czekaliśmy na ciebie.
Nie wahając się ani chwili przekroczył próg domku. Znajdował się na niewielkiej klatce schodowej, którą ozdabiały najróżniejsze bronie i tarcze, które-tak jak mówił Hetral- stanowiły jego pamiątki z dzieciństwa.
-Coś się wydarzyło?- zapytał Martin siedzący za stołem.
Monet uśmiechnął się krzywo.
-Mała napaść. –odpowiedział, po chwili dodał pośpiesznie, widząc minę Hetral’a –Nikt mnie nie widział. Na twarzy kowala zagościł ulga.
-Myśleliśmy, że coś ci się stało! –wykrzyknął Martin. –Mów co się wydarzyło!
I wciąż czując gorzki smak w ustach, zaczął opowiadać o napaści, o tym jak zabił swoich prześladowców oraz o swojej ucieczce. Kiedy przerwał nastała cisza. Monet nie mógł znaleźć w sobie tyle odwagi, by spojrzeć w te stare, mądre oczy kowala…
-Sam, w pojedynkę zabiłeś tych czterech bandziorów? –zapytał Hetral.
Chłopiec podniósł twarz i spojrzał na ojca Martin’a usłyszawszy jego ton. Mówił nie oskarżycielsko, czy surowo, tylko najwidoczniej cieszył się z wygranej Monet’a. Sprawiał wrażenie, że nie przejął się losami całej czwórki.
-Taaak… -odpowiedział. Po czym zabrakło mu słów. Kiedy sobie przypomniał jak się mówi powiedział:
-Olrynt mówił żebym przyszedł do niego o północy.
-O północy? Po zmroku nie można wychodzić.
-Wiem, ale miał mi coś powiedzieć o tych nieznajomych, a raczej o tym magu. –odrzekł.
Kowal westchnął.
-Wiesz, że nigdy nie życzyłem ci źle, ale uwierz mi, wyjście po zmroku to samobójstwo.
-Wiem, obiecałem mu. –tym razem nikt mu nie odpowiedział. Monet przeciągnął się i zaczęli przy posiłku rozmawiać o starych, dobrych czasach, wspominając niegdyś panujący spokój…


ROZDZIAŁ I
-Szybciej! Pospiesz się!
Te słowa wciąż wypowiadał Martin biegnąc za Monet’em, zmierzającym do karczmy nad którą mieszkał Olrynt. Monet wiedział co było przyczyną niepokoju towarzysza: gdyby złapali Martin’a zostałby wyrzucony ze swojej pierwszej posady. Obaj przyspieszyli ukrywając się w cieniu budynków. Po kilkunastu minutach znaleźli się na miejscu zwycięstwa Monet’a, ciał nigdzie nie było, ale dookoła znajdowały się świeże ślady krwi. Wkrótce znaleźli się przed karczmą Olrynt’a, ale coś było nie tak.
Drzwi były zabite grubymi deskami, to samo stało się z oknami w mieszkaniu karczmarza.
-Co to? –zapytał Martin, doszedłszy do wejścia.
Przez chwilę stali niezdecydowani. Obaj podskoczyli na dźwięk starego głosu, który zabrzmiał za nimi.
-Wspomóżcie starego żebraka złotem! –jęknął. Monet podszedł wręczył mu kilka złotych monet. Podając mu pieniądze strzec chwycił jego dłoń, przekręcił i skierował na padające światło księżyca.
-Czeka cię wielkie nieszczęście, wkrótce dorośniesz! –zaskrzeczał.
-Mów co tu się stało! –warknął Martin podchodząc.
-Mości paniczu, całkiem niedawno przyszli tu żołnierze Burmistrza i zabrali Olrynt’a do lochów w zachodniej ćwiartce miasta.
Obaj bacznie przyglądali się starcowi. „Mówi prawdę” –pomyślał Monet. Sądząc po minie Martina on też tak pomyślał.
-Dzięki za informacje.
I odeszli.
Powróciwszy do domu, nie rozmawiali o tym czego się dowiedzieli, lecz poszli spać. Monet skierował się do „salonu” w którym jedli kolacje i zaczął się kokosić na najwygodniejszym fotelu. Po kilkunastu minutach rozmyślania zasnął.
* * *

Wszędzie tłumy, ludzie krzyczą, cisną się. „Nie, nie!” Gdzie on jest? Muszę go odnaleźć! Monet czuł niepokój, bał się. GDZIE ON JEST?! Gdzie… Gdzie…. Ale CO ja szukam? Rozejrzał się dookoła pędzili uciekający przed czymś ludzie. „Przed czym oni uciekają?” Odpowiedź na te pytanie przyszła niebawem. Tłum zaczął rzednąc i w końcu Monet został sam. Odwrócił się do tyłu i zobaczył za sobą pustą pustynie… Jakie to dziwne! Głośny trzask dobiegający z tyłu wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił się i poczuł ulgę. Patrzył na Natius’a, wreszcie zdał sobie sprawę czego szukał… „Nareszcie.” Zaczął iść w kierunku brata, ale coś go zatrzymało. Przerażony spojrzał w dół; dokładnie pod nim zaczęły z ziemi wyrastać pnącza oplatając jego nogi, ręce i całe ciało. Monet zaczął się szarpać, oplatające go liany zacisnęły się, zaczął się dusić. „Natius…” Próbował coś powiedzieć lecz nie mógł się odezwać. Poczuł lekkie uderzenie w lewy policzek później w drugi… Wszystko spowolniało. Doznał chwilowej ulgi, kiedy woda oblała jego twarz…
Otworzył oczy.
Słońce już rozpoczęło swoją wędrówkę po niebie, które zszarzało. Dookoła słychać było rozbudzone kury i śpieszących się ludzi. Spojrzał na stojącego przed nim Martin’a.
-Zły sen?
-Koszmar. –odpowiedział Monet.
-Mówiłeś, że chcesz żeby ojciec wykuł ci miecz, jest już w warsztacie. –oznajmił.
Monet nie odpowiedział, rozpoczął walkę z kokonem koców, które ciasno go oplatały… Martin wyszedł do pracy, po pośpiesznie zjedzonym posiłku chłopiec zszedł do warsztatu znajdującego się piętro niżej. Kiedy pchnął drzwi doznał lekkiego szoku; w całym pomieszczeniu wszystko było porozrzucane.
-Co tutaj się stało? –zapytał.
-Nie mam pojęcia. –westchnął kowal. –Co jakiś czas tak wygląda mój warsztat. Nie wiem kto to robi. Eh… Już się do tego przyzwyczaiłem. A teraz pomóż mi tu posprzątać.
Cały poranek doprowadzali niewielki warsztat do porządku. Kiedy skończyli dochodziło południe. Po szybko zjedzonym obiedzie zaczęli wykuwać broń dla Monet’a. Obrabianie surowca zajęło im całe południe. Kiedy skończyli chłopiec z zachwytem zaczął oglądać swój miecz.
Była to półtora ręczna broń, jeszcze nie wyczyszczona. Wśród sadzy i brudu widać było zarysy wyrzeźbionego węża wijącego się dookoła dość długiego uchwytu. Na jej klindze widniały cieniutkie wypukłości tworząc wzór języków płomieni.
-W Langenburg’u mieszka Harton, -powiedział Hetral- jest mistrzem w zdobieniu broni. Mmmmm… Warto by go odwiedzić…. Oh… Witaj Sunrise!
Monet odwrócił się jak na komendę, patrzył wprost na dziewczynę, której serdecznie nie znosił…
Była to już dorosła kobieta, z długimi, sięgającymi pasa, czarnymi włosami rozrzuconymi na całych ramionach. Miała ciemną cerę, na której było widać kilka piegów.
„Znowu to dziewczę” –pomyślał Monet- „darowała by już sobie te bajeczki…”
Powodem niechęci chłopca do kobiety było wydarzenie z przeszłości: Dwa lata temu, z zupełnie niewiadomych młodzieńcowi przyczyn, odnalazła go na ruchliwym targu i oznajmiła, iż jest jego zaginioną siostrą. Od tamtej pory chłopiec uważa, że jest pomylona i śmieszna.
-Żegnam… -powiedział Monet i odszedł. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Nie zważając na słowa dziewczyny odwrócił się i w jednej ręce trzymając miecz, a w drugiej płyn do polerownia broni zaczął wspinać się do położonego piętro wyżej mieszkania. Zapadł wieczór, a miasto opustoszało…
Następnego dnia o świcie chłopiec wyruszył w podróż do rodzinnej wioski –Eternii. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny, a chłopiec ciągle szedł wzdłuż rzeki Sakhor, która miała go doprowadzić do celu…
Idąc Monet rozmyślał o wielu rzeczach: zastanawiał się co się stało z jego ojcem, o dalszych losach brata i matki, kiedy on postanowi się usamodzielnić, najbardziej intrygowało go to, czy Thanarg, o którym mówił obcokrajowiec, jest TYM Thanarg’iem. Kiedy doszedł do wniosku, że szanse na to są dość małe, uwagę młodzieńca przykuły głosy dochodzące zza ciągnących się stajami zarośli, ukrywających chłopca od zachodniego brzegu rzeki.
Ostatnio zmieniony przez grasantka 29-06-2008, 22:22, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme MyFantasy created by Phantom