Regulamin Forum    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Rejestracja     Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Otwarty przez: BARTOSh
12-07-2008, 22:16
Historia pewnego młodego wojownika
Autor Wiadomość
Areen 
Użytkownik


Profesja: Wojownik
Level: 10
Dołączył: 03 Kwi 2006
Wysłany: 29-06-2008, 21:40   Historia pewnego młodego wojownika

Prolog: „Geneza - Hart i zapalenie pewnego mężczyzny”.

Rok 1356, piekielna wojna ogarnęła wszystkie kontynenty. Siły dobra i zła ścierają się by
wyłonić los całego świata. Niesamowita ciemność rozświetlona żarzącym się ogniem i spowitym gęstymi chmurami słońcem. Wydawało się, ze piekło dotarło na ziemię i odciska na niej swoje znamię. Rysował się koniec ery ludzkiej, poniekąd liczącej na cud. Taki właśnie się wydarzył. Dość nieoczekiwanie, szczęśliwie, poświęcający wiele istnień.
W jedynym mieście, w którym ukrywali się zwykli ludzie mieszkał pewien mężczyzna. Nie znano jego imienia, ani pochodzenia. Był zwykłym wojownikiem, prawym, walecznym i dzielnym. Miasto zostaje zaatakowane, znaleziono kryjówkę ludzi. Masowe ucieczki ciągnęły się bez końca tworząc warkocze ciemnych postaci biegnących jedna za drugą, gdzieniegdzie obsadzanych krwistymi plamami zabitych ciał i palącego się ognia. Mężczyzna biegnąc w tłumie zostaje złapany przez starca za jednym z budynków. Wciągnął go do wąskiej alejki i dał mu jakiś srebrzysty przedmiot w kształcie krzyża. Gdy wojownik chciał wykrztusić z siebie jakieś słowo starzec zniknął pozostawiając za sobą deszcz iskier. Wystąpił do tłumu i stał dokładnie w środku warkocza. Ludzie omijając go co chwilę uderzali go w bark i ciągnęli w swoją stronę nalegając ucieczkę. Ten jednak stał wpatrzony w to co się dzieje. Spoglądał co chwilę na krzyż i odruchowo wyrzucił go w powietrze. Przedmiot począł unosić się coraz wyżej aż zniknął z pola widzenia mężczyzny w środku tłumu biegnących ludzi. Wtedy rozbłysło się jaskrawe białe światło, które zatopiło wszystko. W ten ukazał mu się ten starzec, który dał mu krzyż. Poklepał go po ramieniu i ponownie zniknął. Wtedy znikło światło. Świat wyglądał przepięknie. Pełno zielonych wysokich traw, w oddali rozciągający się krajobraz gór, kilka pięknych, zielonych od liści drzew i mały potok płynący wzdłuż miasta. Wszystko wróciło do normy. Ludzie patrzali zdumieni na tą sytuację, przecież widzieli niemal przed chwilą zupełnie inny obraz. Pewien chłopak widział co zrobił ten wojownik. Później przekazywał dalej tą historię następnym pokoleniom by wiedziały jak Świat został cudem ocalony od zagłady.
- Dobrej nocy synku. Powiedział cicho Tersung do swego śpiącego już syna. Delikatnie pogłaskał go po czole. Na jego twarzy zagościł troskliwy uśmiech. Chwile wpatrując się w małą twarzyczkę kilkuletniego synka zdał sobie sprawę w jakim to jest szczęściu, ze ma tak piękną i kochającą się rodzinę. Powoli podniósł się z łóżka Areen’a i wyszedł z jego małej izdebki.



Część pierwsza: „Dzieciństwo”.

(...) Nadszedł wczesny ranek, piękniejszy niż zwykle. Młody chłopak budzi się w swoim łóżku pokryty całkiem pierzyną. Ogarnia z siebie niepotrzebny ciężar i wstaje na nogi z łóżka. Delikatnie przecierając oczy przechodzi do większej izby gdzie mama zwykła gotować, a ojciec przetrzymywał w jednej z szaf swoją zbroję. Areen zawsze był ciekawy jak ona wygląda lecz nigdy nie udało mu się po kryjomu zajrzeć. Szafa bowiem była zamknięta na kłódkę. Kilka razy widział jak ojciec ją zamykał jednak nie zobaczył tejże zbroi. Spoczął na jednym z krzeseł, tuż obok stolika. Miał już przygotowaną małą łyżkę oraz glinianą miseczkę. – Proszę. Rzuciła Amorja gdy nalewała mu zupy to miski. Wtedy przyszedł ojciec, także najwyraźniej głodny. Matka i jemu nalała zupy i wszyscy razem zasiedli do stołu. Areen jednak nie tknął nawet łyżki choć był bardzo głodny. Wciąż go dręczyła ciekawość na temat zbroi.
- Tato... Rzucił niespodziewanie, ze strachem w głosie. – Mam do ciebie pytanie... – Tersung odłożył łyżkę i spojrzał stanowczo na syna. – Tak? Słucham ciebie mój synu. Chłopak się zląkł. Bał się zapytać, w końcu miał tylko sześć lat.
- Cz - czy... mó - mógłbym chociaż spojrzeć... Zaciął się, nie mógł wydusić z siebie więcej słów.
- Spojrzeć? Ale na co mój synu? Spojrzał troskliwie na Areen’a. Chłopak jeszcze bardziej się wystraszył jednak zdobył się na odwagę i wydusił z siebie te ostatnie słowa.
- Na... na twoją zbroję. Tato... Matka spojrzała na syna ze zdziwieniem ale i zdumieniem. Nie spodziewała się takiego pytania od tak młodego przecież dziecka. Tersung uśmiechnął się, podniósł się z krzesła i podszedł do Areen’a. Delikatnie pogłaskał go po głowie i cicho dodał. – Oczywiście, widziałem, że cię to fascynuje... ale... nie wiedziałem kiedy zapytasz. Chłopak wyzbył się strachu. Opromienił się i uściskał tatę nic nie mówiąc. Ojciec ponownie wrócił na swoje miejsce i skończyli jeść śniadanie. Po posiłku Amorja wyszła do pobliskiego sklepu. W ten Tersung zaprowadził swojego syna wprost przed szafę gdzie dla niego zdawały by się znajdywać wszystkie tajemnice jego ojca oraz ta zbroja, ta, którą tak z zawsze chciał ujrzeć. Ojciec wyciągnął z kieszeni mały kluczyk, zdający się otwierać tą skarbnicę. Powoli przekręcił kłódkę. Otworzył drzwi szafy i ku zdumieniu Areen’a ujrzał to czego się spodziewał – mnóstwo map, notatek, kilka par butów, i jego wymarzona zbroja oraz miecz przy pasie. Zdumiony stał w bezruchu, bowiem nigdy czegoś takiego nie widział.
- Gdy dorośniesz zapiszę cię do Soldius’a. Chłopak spojrzał na ojca. – Tam nauczysz się walczyć i kiedyś też założysz taką zbroję jak ja. Pogłaskał syna po głowie.
- Naprawdę? Chłopak popadł w całkowitej radości. Nie mógł jej inaczej okazać jak tylko uściskać tatę. Później Areen wyszedł na podwórze gdzie zwykł bawić się ze swoimi trzema kolegami. Jak to zwykle ganiali za sobą, huśtali się na linie, biegali nad jezioro i obrzucali kota mistrza Soldius’a. Jego dzieciństwo było wypełnione po brzegi zajętym czasem, ale po wydarzeniu po śniadaniu Areen począł martwić się o swoją przyszłość. W końcu niedługo przyjdzie mu się szkolić na przyszłego wojownika i w końcu będzie musiał dorównać w umiejętnościach swojemu ojcu.



Część druga: „Narodziny. Pierwsza prawdziwa walka. Porwanie”.

Noc była burzliwa, pełno chmur ciemne niebo rozświetlały pioruny, które bardzo często dawały ogromny hałas nie dający spać. Mimo tej atmosfery przyszło na świat dwoje dzieci – chłopiec i dziewczynka.
- Jak damy im na imię, kochanie? Ojciec pocałował po czole swoją żonę.
- Dla chłopczyka jestem pewna, to będzie Natius... Podała chłopca Tersung’owi by ten owinął je w ciepłą pierzynę.
- A dziewczynka? Powiedział gdy troskliwie okrywał młodszego braciszka Areen’a.
- Moja matka kiedyś sugerowała mi jej imię, by przyniosło jej szczęście... więc ją nazwiemy Domenikha. Spojrzała troskliwie na swe drugie dziecię.
- Ładne imię... Podał jej małego Natius’a i zabrał Domenikhę by też ją owinąć w ciepłą pierzynę. Gdy to zrobił położył ją wraz z synkiem koło matki i pocałował ją w czoło.
- Kiedyś będą naprawdę kimś. Myślę, że uda im się coś osiągnąć... Spojrzeli razem troskliwie na dzieci. Ojciec razem ułożył je do swego słania. Później razem położyli się spać. Ranek był spokojny. Areen wyszedł ze swojego pokoju. Przy śniadaniu rodzice opowiedzieli mu o narodzinach. Ucieszył się z rodzeństwa, szczególnie z braciszka. Nie przywiązywał większej wagi do więzi z siostrą. Dokładnie dziesięć lat później Areen skończył siedemnaście lat. Wyprawił się na kolejną naukę u Mistrza Soldiusa, jednak był bardzo znużony całą jego teorią.
- Witam, witam pana spóźnialskiego... Od razu rzucił gdy tylko Areen pojawił się w drzwiach.
- Od razu? Ehhh... znowu ta nudna teoria? Spojrzał błagalnym wzrokiem na mistrza.
- Dziś nie. W tym momencie zajmiemy się walką. Chłopak opromieniał.
- Walką? Uśmiechnął się.
- Tak, chyba dobrze usłyszałeś?! Powiedział ironicznie.
- Świetnie! Podskoczył aż z radości. – To nie będzie w cale takie trudne. Uśmiechnął się chytro.
- Więc jesteś gotowy? Spytał mistrz rzucając mu drewnianą pałkę.
- Oczywiście. Sięgnął za rękojeść i przybrał pozycję do ataku.
- Więc naprzód... Walka nie trwała długo, ku wielkiemu zdziwieniu Areen’a. Padł na ziemię i już z niej nie wstał. - Rany... jak na staruszka dobrze się bijesz... Staruszek lekko zdenerwowany jego opinią podszedł do niego i przybił pałkę do jego brzucha.
- Jeszcze chyba nie jest ze mną aż tak źle... Staruszek uśmiechnął się i podał rękę zmęczonemu młodzieńcowi. – Jutro omówimy sprawy związane z techniką walki, więc się przygotuj.
- Dobrze! Powiedział wyraźnie zdeterminowany. Wiedział, ze musi się stać silniejszy. – Do zobaczenia!
- Tak, do zobaczenia... Staruszek wrócił do warzenia mikstur. Gdy młodzieniec wychodził z domu Mistrza rozległ się krzyk. Amorja wybiegła z domu, mistrz też usłyszał ten krzyk i wybiegł ze swej chatki.
- Areen, synku! Matka chwyciła go za ramiona, była zdyszana i przerażona.
- Co się stało? Mamo... Stał oniemiały.
- Natius... porwali go! Matka zemdlała...
- Co? Pobiegł szybko do domu, zastał tam straszny widok. Jego młodsza siostra schowała się w kącie i gdy on wszedł ona od razu do niego przybiegła i wtuliła się w niego. Bardzo się bała. Gdy rozejrzał się po izbie zauważył całe zalane w krwi ciało swego ojca. Areen doznał w tedy szoku. Powoli podszedł do niego, dotknął jego twarzy, ścisnął pięść i uderzył nią w podłogę. – Nie... Zalał się łzami, lecz szybko je przetarł. Wziął z jego spodni klucz do szafki, w której trzymał swoja zbroję. Ubrał na siebie jego buty, rękawice, nałożył na siebie skórznię, zabrał miecz i wybiegł szybko wraz z siostrą do Mistrza.
- Mistrzu, nic nie jest z moją matką? Spojrzał zatroskany.
- Nie nic, ale musi odpocząć, widzę, że zabrałeś uzbrojenie od swojego ojca, to dobrze, choć, muszę cię przygotować, i twoją siostrę też...
- Dobrze. Razem weszli do jego chatki. Soldius wyjaśnił mu wszystko na temat walki wręcz. Areen postanowił zostać wojownikiem. Otrzymał od niego kilka mikstur życia by móc się uleczać gdy nie jest w mieście. Także postanowił, ze jego siostra tu zostanie by trenować i kiedyś wyruszyć pomóc Areen’owi odnaleźć brata i znaleźć tych, którzy zabili ich ojca. Gdy jego matka się ocknęła dała mu na drogę pierścionek, który nosił jego ojciec. Podobno przypominał on mu o rodzinie i dodawał szczęścia w walce. Areen opuścił wioskę, i po godzinie drogi dotarł do miasta zwanego Eternia.



Część trzecia: „Śmiercionośne spotkanie. Skacze, biega, atakuje – pierwszy poważny przeciwnik”.

Spokojne miasteczko, otoczone górami i lasami od północy a od południa wszech wielkim oceanem. Za wschodzie znajduje się most, który jest jedynym dostępnym, lądowym środkiem transportu na inne części całego kontynentu. Areen powoli wchodzi na rynek i rozglądając się zauważa małą karczemkę na obrzeżach miasta. Wchodząc do niej od razu czuć woń piwa, pieczonych ryb oraz zapach mężczyzn większej postury siedzących przy ladzie. W drodze do lady zaczepia go jakiś nieznajomy.
- Witaj młodzieńcze. Jesteś zainteresowany zarobieniem pieniędzy? Areen ochoczo spojrzał na mężczyznę.
- Tak, jestem. Co będę musiał zrobić? Spojrzał mężczyźnie prosto w oczy.
- Nic wielkiego. Prosiłbym cię o zabicie 5 dzików i zebranie z nich skór. Sowicie cię za to wynagrodzę. Dodał mężczyzna w popłochu.
- Dobrze. Areen zgodził się i zanim wyruszył w pobliskim sklepie kupił małą tarczę, by móc się bronić przed atakami innych stworów po czym wyruszył na pola trawiaste nie daleko rzeki. Tam napotkał kilka węży i pająków, które wcześniej zabił zanim spotkał pierwszego dzika. Gdy go spostrzegł od razu rzucił się do ataku. Przypominając sobie w biegu nauki Mistrza Soldiusa rzucił mu się na ciało i odciął mu łeb mieczem swojego ojca. Łatwe zwycięstwo dodało mu animuszu i szybko zdobył pięć skór dla mężczyzny z karczmy. Wróciwszy do karczmy pokazał je mu.
- Bardzo dobrze się spisałeś. Mężczyzna odpowiedział ochoczo zabierając skóry. – Proszę, oto twoja zapłata. Areen wziął do ręki sakwę, w której było pięć tysięcy sztuk złota. Ucieszył się z tak dużej nagrody i z wyrazami podziękowania udał się do karczmarza i zamówił nocleg. Pełen wrażeń dzień zakończył się pięknym zachodem słońca. Z samego rana świeży i pełen energii wyruszył ponownie do sklepu. Za większą ilość pieniędzy kupił lepsze uzbrojenie. Zdziwiło go to, ze jego ojciec nosił tak przestarzałe rzeczy. Gdy to zrobił postanowił wybrać się na most. W drodze dostał informację od strażnika, że most został nie dawno naprawiony. Gdy dotarł na most po drugiej stronie zauważył jakieś postacie a wśród nich swojego braciszka Natiusa.
- Hej! Krzyknął z niedowierzania. Stójcie! Porywacz odwrócił się.
- Słucham? Nie mam na ciebie teraz czasu szkrabie, więc zmykaj... Mężczyzna dość dużej postury odwrócił się i nadal szedł w swoim kierunku.
- Powiedziałem stój! Oddaj mi mojego brata! Porywacza zainteresowały te cztery ostatnie słowa.
- Twojego brata? Odwrócił się z chytrym uśmieszkiem na twarzy. – Chyba kpisz, Raps! Zajmij się tym bachorem...
- Tak jest! Z wody wyłonił się ogromny stwór, jeden ze sługusów porywacza. Areen stał oniemiały rozmiarem stworzenia. Wszyscy zwykli ludzie uciekli i zostali tylko oni. Porywacz i brat Areen’a szybko się oddalali. Potwór swoją wielką łapą odtrącił młodzieńca i ten upadł na ziemię.
- Ahhh ty... ! Nie zatrzymasz mnie! Wybiegł na niego z wielką furią, wyskoczył w powietrze i zatopił swój miecz w jego tylniej łapie uniemożliwiając mu poruszanie się. Tak na początku było gdy serie uderzeń docierały do potwora i oszołamiały go. Jednak w niedługim czasie potwór zaczął się poruszać z niesamowitą szybkością atakując Areen’a niemal ze wszystkich stron. Nie mający się czym bronić, gdyż potwór zniszczył mu tarczę Areen począł udawać, ze został zabity przez potwora. Ten zmylony sytuacją przestał atakować i odwróciwszy się zaczął się powoli oddalać z miejsca walki. Areen spojrzał kątem oka i wyciągnął swój miecz z ziemi. W biegu zaatakował w plecy potwora i wykonał dwa ruchy mieczem co spowodowało nagłe krwawienie i słabniecie potwora. Niestety ostatkiem sił potwór wyskakując zadał bardzo mocny cios, po którym Areen stracił przytomność. Potwór oddalił się i wrócił do porywacza by uleczyć rany, a Areen’a świadkowie wydarzeń zanieśli z powrotem do miasta, gdzie opatrzyli mu rany i ułożyli do swojego pokoju. Mimo pięknego zachodu słońca, ten dzień nie wypadł tak dobrze, jak tego oczekiwał.


Część czwarta: „Nowe miejsce pobytu. Zadanie staruszki i Gigantyczne Sowy”.

Rano Areen obudził się z bólem w karku. Ogarnął z siebie pierzynę i gdy przechodził koło drzwi zauważył swoje dziwne odbicie w lustrze. Był cały w bandażach, z siniakami i zadrapaniami na całym ciele. Wtedy do pokoju przyszedł medyk.
- Witam, ty jesteś tym młodzieńcem, który walczył z potworem? Powiedział od razu stary medyk gdy tylko wszedł przez próg drzwi.
- Tak... yyy... to ja... Odparł dość niefrasobliwie.
- Więc połóż się, trzeba cię uleczyć bowiem siły są ci potrzebne, nieprawdaż?
- Tak, racja. Odrzekł już z większą pewnością w głosie. Medyk użył dość dziwnych metod w leczeniu. Pokusił się także nawet o użycie magii. Skutki jednak były imponujące: rany zagojone, siniaków nie było widać a wszystkie bóle minęły.
- Bardzo dziękuję, nie wiem jak się panu odwdzięczę. Rzucił szczęśliwi przyglądając się miejscom gdzie wcześniej były rany i siniaki. Zaczął wtedy zdejmować bandaż.
- Nie musisz... nie musisz. Zasłużyłeś na to po walce z tym stworem. Powiem Ci, ze wybrali się na wschód do miasta Langeburg. Tam powinieneś się teraz zatrzymać.
- Dobrze. Zrozumiałem. Gdy założył na siebie swoje odzienie i zbroję od razu wyruszył do miasta. Było ono bardziej okazałe i dużo większe od nadmorskiej Eternii. Langeburg to także miasto położone blisko morza jednak uwagę zwiedzających i mieszkańców przykuwa uwagę bardzo wysoka góra a wewnątrz niej jakaś dziwna kula energii. Nikt jeszcze bowiem nie odważył się wskoczyć do niej. Wstępując przez bramy miasta zauważył mały sklep. Wszedł do niego i kupił nową tarczę, bo tamtą zniszczył podczas trudnej walki z Rapsem oraz dokupił lepsze buty i rękawice. Zwiedzajac miasto natknął się na karczmę, w której kupił kilka mikstur uleczających oraz zjadł jakieś śniadanie. Gdy siedział przy jednym ze stolików zauważył katem oka staruszkę, która lamentowała. Podszedł do niej i zapytał. – Co się stało babuniu? Spojrzał troskliwie na nią.
- Oh, przepraszam za moje wywody, to z powodu kradzieży... Babcia otarła łzy.
- Jakiej kradzieży? Chętnie dorwę tego złodziejaszka.
- Pomożesz mi? Bardzo Ci dziękuję.
- Zawsze chętnie pomagam ludziom. Więc, kto to był? I... co ukradł? Spytał gotowy do działań.
- Pewien Ferdynand, bo wielu go zna i mi o tym opowiedziało ukradł mi bardzo cenny wisiorek. Bardzo była bym wdzięczna, gdybyś odnalazł go i zwrócił mi wisiorek.
- Chętnie to zrobię. Odparł stanowczo. – Zaczekaj babuniu, za chwilę wrócę.
- Będę czekała... Odrzekła z nadzieją w głosie. Od razu wybrał się do innych osób siedzących w karczmie, pytając ludzi czy widzieli Ferdynanda. Jeden z nich udzielił mu wskazówki, ze ów złodziej znajduje się w zaroślach na południowy-wschód od Langeburga, niedaleko Alei Wielkich Dębów. Od razu Areen tam zmierzył. Gdy wszedł w zarośla po pewnym czasie zauważył małą kryjówkę gdzie siedział jakiś złodziejaszek.
- Hej ty! Oddaj wisiorek. Krzyknął do niego.
- Co? Jaki wisiorek? Spytał lekko zdezorientowany.
- Zaraz Ci przypomnę! Otrzymał od Areen’a mocny cios w twarz.
- Dobra, dobra, masz... Ferdynand rzucił mu wisiorek i od razu oddalił się ze swojej kryjówki. W kącie zauważył schowany skarb. Otworzył go i wyjął z niego piętnaście tysięcy sztuk złota. Zabrał to wszystko do karczmy a u karczmarza pieniądze wymienił na banknoty by nie taszczyć za sobą całego skarbu. Po tym od razu udał się do staruszki i okazał jej wisiorek.
- To on! Wzięła go do dłoni. – Bardzo Ci dziękuję.
- To była drobnostka. Powiedział dumny z siebie i zrobionego uczynku względem innej osoby.
- Proszę... Wręczyła mu pewien medalion. – Pomoże ci w walce, zwiększy twoją wytrzymałość oraz żywotność...
- Bardzo dziękuję, do widzenia.
- Tak, do widzenia młody wojowniku. A! Zaczekaj. Babunia zatrzymała młodzieńca i dodała. – Idź do Alei Wielkich Dębów. Przechodząc przez nią znajdziesz się w mieście Urkaden.
- Dziękuję babuniu. Zapamiętam. Wyszedł z karczmy i skierował się w stronę Alei, którą wcześniej zauważył w drodze na zarośla. Gdy do niej wszedł usłyszał jakieś dziwne odgłosy. Zaatakowały go wnet dwie sowy. Mimo tego nagłego ataku z jedną poradził sobie szybko. Mimo ich zwinności i dobrych uników tracił mieczem jedną z nich i przepołowił ją. Druga była dość uparta i często dziobiąc go po głowie często także unikała jego ciosów. Areen męcząc się z nią przeszło piętnaście minut w końcu ją trafił i mógł ruszyć dalej do miasta Urkaden. Po kilku minutach drogi wiodącej przez ścieżkę dotarł tam przed południem. Było to także duże miasto z dwoma wysokimi wieżami. Urkaden jest również portem co znaczy, ze leży nad morzem. Na północy i północnym-zachodzie rozciąga się potężny kompleks leśny. Resztę dnia spędził na kupowaniu ekwipunku i mikstur w sklepie. Później wykupił pokój i w pięknym świetle zachodzącego słońca ułożył się spać.


Część piąta: „Król liczów, zagubione dziecko i ostro rogi przeciwnik”.

Kilkanaście dni spędzonych w Urkaden pozwoliło Areen’owi rozwinąć swoje umiejętności i poprawić technikę walk. Zwiedziwszy już całe miasto nuda zabijała jego czas ciągnąc jego dzień w nieskończoność. Postanowił więc wrócić do Langeburg’a. Skorzystał w takim razie z tutejszej karawany. Gdy dojechał od razu wszedł do karczmy. W niej zaczepił go jakiś facet ubrany cały na czarno.
- Witaj młodzieńcze... Powiedział dość chropowatym głosem mężczyzna. – Słyszałem, że w jaskini, która mieści się w tej niezwykłej górze jest skarb. Jeśli możesz zdobądź go. Nikt go jeszcze nie zdobył wiec będziesz podziwiany... Rozejrzał się po karczmie. – Więc jak będzie, zgodzisz się? Chłopak zakłopotał się bo dostał nagle taką propozycję.
- Zgoda. Dobrze, że mnie o tym poinformowałeś. Uśmiechnął się przytakując mężczyźnie.
- A więc będę czekał. Ukrył się w cieniu kąta karczmy i przysiadł do stolika. Tymczasem Areen wyruszył do jaskini. Było tam pełno liczów i żywiołaków ognia. W drodze natrafił na pierwszą przeszkodę – urwany most. Jednak zauważył, że obok stoi jakiś posąg a na nim jakiś kamienny przycisk. Gdy go wcisnął pojawiły się nietoperze. Szybko się z nimi uporał i gdy tylko schował swój miecz most był już w całości. Natrafił na taki przypadek drugi raz i wiedział dokładnie co robić. Gdy przeszedł szereg mostów spostrzegł z oddali dużą skrzynię, w której pewnie był skarb. Zaczął prędko biec gdy nagle przed nim pojawił się ogromnej postury stwór. Wpadł na niego i upadł na ziemię.
- Czego tu chcesz śmiertelniku! Przyszedłeś po skarb? Areen dopiero teraz zauważył co się dzieje po upadku. – Zginiesz za tą próbę! Nagle potwór zaatakował ognistym zaklęciem. Areen’owi w ostatniej chwili udało się uniknąć czaru. Szybka kontra, dwa cięcia i potwór leży. Po chwili jednak wstaje jakby uderzenia nie wywarły na nim wrażenia. Co chwilę w stronę chłopaka leciały kule ognia. Kilka razy nawet oberwał raniąc sobie ręce. Wtedy wskoczył na niego i wbił mu mieć prosto w czoło. Potwór zachwiał się i wpadł do lawy. Areen’owi w ostatniej chwili udało się odskoczyć. Dotarł do miejsca gdzie leżał skarb i zabrał go z jaskini. Gdy wszedł do karczmy szukając mężczyzny w ciemnym ubraniu niestety nie dopatrzył się go wśród ludzi. Otworzył skarb a tam znalazł jakaś różdżkę oraz trzydzieści tysięcy sztuk złota. Wymienił wszystko na banknoty a różdżkę sprzedał na targu. Karawaną wrócił do Urkaden. Na zakończenie dnia kupił sobie nowy miecz, wyglądał na dużo lepszy niż jego ojca. – Następnego dnia go wypróbuję. Powiedział do siebie i gdy zaszło słońce wrócił do swojego pokoju i zasnął przy wschodzie księżyca. Ranek był deszczowy mimo tego, ze noc była gwieździsta. Tutejsi ludzie tłumaczą to morskim klimatem. Gdy wybierał się do karczmy jakaś kobieta wydzierała się straszliwie w karczmie.
- Co się dzieje? Spytał jednego wojownika w karczmie.
- Jakaś kobieta mówi, że jej syn zaginął w podziemiach.
- To trzeba jej pomóc... Powiedział chętny do działania.
- Żartujesz? Zaśmiał się. – Nikt tam o zdrowych zmysłach nie chodzi. Jeśli chcesz się zgubić lub żeby cię dopadła ostroroga bestia to proszę. Mężczyzna oddalił się spokojnie z karczmy. Areen podszedł do kobiety i odważnie dodał. – Pomogę Ci odnaleźć twego syna. Kobieta się otrząsnęła i w geście podziękowała mu. Zaprowadziła go wiec do podziemi.
- Strażniczko, oto młodzieniec, który chce odnaleźć mojego syna. Dopilnuj by to zrobił.
- Dobrze. Odparła kobieta i wpuściła Areen’a do wnętrza podziemi. Gdy szedł znalazł kilka cennych przedmiotów na drodze. Widać było, że wielu ludzi postradało tu życie. Napotkał także na kilka mocnych potworów, w tym na Ghoul’a. Po drodze spotkał kilku poszukiwaczy, którzy odpoczywają przy źródłach z wodą pitną. Zaczerpnął jej trochę, napoił się i ruszył dalej. Na zakręcie spostrzegł biegnącego poszukiwacza, który z krzykiem uderzył go w bark i uciekł w stronę wyjścia do miasta. Gdy się obrócił spostrzegł wielkiego stwora z ogromnymi rogami. W ręku trzymał wielki topór i jednym machnięciem ręką zdmuchnął Areen’a na koniec korytarza gdzie zatrzymała go twarda ściana. Otrząsnął się i wyciągnął miecz. Ruszył na rogatego potwora, jednak jego uderzenia zdawały się nie robić większego wrażenia na bestii. Jego jedynym atutem w tej walce była szybkość i zwinność, którą szybko wykorzystał. Biorąc lekcję z walki z królem liczów wskoczył potworowi na kark i wbił mu miecz w głowę. – Kolejny miecz... i kolejne pieniądze do wydania... Potwór strącił ostatkiem sił Areen’a z siebie, jednak po tym skonał. – Jednak nie straciłem miecza. Wyciągnął ów miecz z głowy potwora i ruszył korytarzem na poszukiwanie zagubionego dziecka. Katem oka przebiegając po lewej stronie zauważył dziecko, które skulone schowało się w kacie. Najwyraźniej przed potworem. Młodzieniec podbiegł do niego. – Hej? Nic Ci nie jest? Spytał podając mu dłoń. Chłopiec oniemiał z wrażenia, ale przypomniał sobie o potworze.
- Schowaj się, tutaj jest ogromny potwór. Areen uśmiechnął się i podniósł go.
- Już go nie ma... Schował miecz do pochwy.
- Zabiłeś go?! Dzieciak aż oniemiał z wrażenia. – Wow! Jesteś niesamowity! Areen podrapał się pogłowie i pociągnął chłopca za sobą.
- Choć, mama na ciebie czeka. Gdy dotarli do karczmy i przyprowadziwszy dziecko wszyscy byli pod wielkim wrażeniem odwagi i umiejętności młodego Areen’a. Aramis, bo tak nazywało się zagubione dziecko uradowało się na widok matki i wtulone w nią nie odstępowało od niej ani na krok.
- Bardzo ci dziękuje młodzieńcze. Nie wiem jak Ci to mogę wynagrodzić.
- Dziękuję, ale nie trzeba, zrobiłem to bezinteresownie. Matka chłopca zakłopotana wyciągnęła z kieszeni pierścień.
- Proszę... Podała mu go. Zwiększy twoją ochronę przed magią. Przyda ci się w wielkim lesie.
- Bardzo dziękuję. Areen ukłonił się i odszedł. Resztę dnia spędził u kowala, gdzie ten naprawiał jego zniszczony po wielu walkach ekwipunek. Miał go odebrać następnego dnia rano. Wróciwszy do pokoju spojrzał w okno, które jako jedyne dawało mu pogląd na świat. W stosunku do rana przestało padać. Kolejna gwieździsta noc pokryła niebo, a światło księżyca ukradkiem wkradało się przez nie zasunięte zasłony. Areen ułożył się do snu. Należało mu się po ostatnich wrażeniach.


Część szósta: „Ponowne spotkanie. Wielkie Drzewo Urkaden i nowy towarzysz”.

Kolejny ładny poranek, nie taki jak we wczorajszym dniu. Areen pełen optymizmu budzi się i chce udać się dziś w stronę lasów. Wcześnie udał się do karczmy i zjadł tam lekkie śniadanie. Właśnie po nim wyruszył w stronę lasu a dokładnie w stronę Wielkiego Drzewa Urkaden. Usłyszał, że drzewo odpowiada na wszystkie pytania, ale tylko wtedy gdy się przejdzie u niego test. Szedł z chęcią poznania odpowiedzi na pytanie jak uratować swego brata. Przechodząc alejką napotkał biegnącego strażnika. Niestety odwróciwszy się nie zdążył nic niego zapytać. W oddali zauważył kolejnego strażnika, który leżał na półprzytomny na ziemi. Podbiegł do niego i próbował go ocucić.
- Hej? Co się stało? Nic Ci nie jest? Spytał trzymając go za twarz. Ten tylko wybełkotał niewyraźnie.
- Drze... wo... Areen porzucił go i pobiegł w stronę drzewa. Gdy tam dobiegł spotkał porywacza i swojego brata.
- Serafin, podaj mi szybko Święty Owoc...
- Hej! Stój! Próbował ich zatrzymać.
- To znowu ty? Porywacz zaśmiał się. – Słyszałem, że pokonałeś Raps’a, ale z Serafin’em ta sztuka Ci nie wyjdzie, ha! Drugi potwór, który służył porywaczowi oddał owoc Thanarg’owi i podszedł do młodzieńca. Od razu zaatakował go, Areen jednak pracował nad swoją szybkością i bez trudu uniknął ciosu stwora. Krótki bieg, kilka ciosów i próba ataku na jego łeb. Serafin jednak nie dał sobie wejść na głowę i powstrzymał atak młodzieńca. Wtedy mocny i trafny cios bestii spowodował poważne obrażenia Areen’a i ten nie mógł więcej się poruszyć z ziemi. Gdy Serafin miał już wykończyć chłopaka wtedy ogromna kula energii uderzyła w stwora i odstraszyła go. Przy Areen’ie znalazł się jakiś mężczyzna.
- Nic Ci nie jest? Spytał podtrzymując mu głowę.
- Nie, chyba nie... Areen wstał o własnych siłach.
- Podejdźcie tu... Odezwało się drzewo. – Wykazaliście się obaj więc chodźcie do mnie... Areen i mag posłusznie udali się do drzewa.
- Areen’ie, porywacz, który uprowadził twego brata zwie się Thanarg. Jest to potężna istota, która ukradła mi Święty Owoc.
- Ale po co mu on, i mój brat? Spytał zaaferowany zdarzeniem.
- Chce on zdobyć wszystkie przedmioty od głównych obrońców świata, do których ja należę. Twój brat, jest mu potrzebny by obudzić pradawnego demona. Natius jest jedynym dzieckiem, które raz na tysiąc lat rodzi się z mocą, która może ożywić demona, ale tylko wtedy, gdy ma się te wszystkie przedmioty.
- Natius... Powiedział cicho do siebie. Wtedy na szyi Areen’a pojawił się medalion.
- Zatrzymaj go. Ochroni Cię on przed przekleństwami, które rzuci na ciebie Thanarg.
- Dziękuję.
- Ruszaj, teraz udadzą się do Eliar. Przejdź prze las na zachód, a przy polanie kieruj się na północ wzdłuż jeziora. Tam będzie to miasteczko.
- Dobrze, ruszajmy! Powiedział do maga i razem wyruszyli do miasta.
- Powodzenia w podróży! Drzewo wydało ostatni głos i zamilkło. W drodze obaj młodzieńcy rozmawiali ze sobą.
- Może to zabrzmi dziwnie, ale nie znam twojej godności... Zakłopotał się trochę.
- Przepraszam... Chris Montega... ale, mów po prostu Chris. Podał mu dłoń.
- Areen, Areen Tasuke... Również podał mu dłoń.
- No to się znamy. Będziemy sobie nawzajem pomagać. Uśmiechnął się. – Podążamy najwyraźniej tą samą drogą więc zostanę z tobą ile tylko trzeba.
- Dobrze... Spostrzegł w oddali miasto. – O! To Eliar, chodźmy! Złapał Chris’a za rękę i pobiegli do miasta. Eliar jest położone na zachodzie Wielkiego Lasu. Jest to niewielkie miasteczko, które tętni życiem. Można kupić tam najwięcej drewna na świecie. Gdy tam dotarli uzbroili się w lepszy ekwipunek. W karczmie kupili lepsze mikstury i zamówili nocleg w jednym z pokoi.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc... Powiedział Areen z łóżka.
- Nie ma sprawy, śpij, przyda Ci się energia na jutrzejszy dzień.
- Dobrze... Obydwaj zasnęli.
- Piękna noc, jak na nasze miasto... Zza okna dobiegł głos, który ledwo usłyszał Areen.


Część siódma: „Zielono łuski smok i niewidzialne duchy. Dwie trudne batalie”.

Rano Chris obudził się pierwszy. Podniósł się z łóżka i zaczął szturchać po ramieniu Areen’a.
- Wstawaj! Już dzień a ty śpisz...
- Ehhh... co się dzieje? Osunął się z łóżka na podłogę i podniósł się po chwili – Już wstaję... Zaspany przetarł oczy i poprawił włosy.
- Musimy iść się dowiedzieć, gdzie uciekli z twoim bratem...
- Racja. Ubrał się w swoje ciuchy i schował miecz do pochwy. – Chodźmy, sprawdzimy tą jaskinię, którą widzieliśmy wczoraj.
- Dobrze. Razem wyszli z pokoju i skierowali się na północ, do jaskini, która przecinała wzdłuż góry. Gdy tam dotarli przy wejściu stał protektor – mały duszek, który chronił wejście do jaskini.
- Witajcie podróżnicy. Czego tutaj chcecie? Spytał ich mały duszek.
- Chcemy przejść przez jaskinię, podobno mój brat tędy szedł.
- A tak, szli tędy, niestety nie mogę was puścić.
- A to z jakiego powodu? Musze odnaleźć brata?
- Może i chcesz, ale nie jestem pewna czy byś przetrwał w tej jaskini. Są bowiem tam duchy, które odstraszają i zabijają wielu podróżników.
- Więc co musimy zrobić?
- Musicie się udać na Polanę Zielonego Smoka. Tam zostaniecie poddani próbie – każdy z osobna.
- Dobrze, więc tam wyruszymy, co ty na to Chris?
- Jestem gotowy, więc chodźmy.
- Wyruszcie za wskazaniem migających punktów. Największy będzie wskazywać wejście do polany.
- Dobrze, idziemy! Wyruszyli pewnym krokiem na spotkanie ze smokiem. Areen wspomniał kilka lekcji z Soldiusem na ich temat. „Jest kilka rodzajów smoków, a charakteryzuje ich kolor i żywioł nad którym panują, np. Czarne i brązowe smoki panują nad żywiołem ziemi, a Niebieskie z kolei nad żywiołem wody. Najbliżej nas znajduje się Polana Zielonego Smoka, który dysponuje żywiołem wiatru. Kiedyś się tam wybierzemy, i przetestujemy twoją walkę z magiem.”
- Mam radę, panujesz może nad elementem ziemi?
- Tak. To jest moje najsilniejsze zaklęcie.
- To dobrze. Zielone smoki atakują wiatrem więc ziemia powinna to zaklęcie zneutralizować prawda?
- Tak, racja. Dobrze, ze o tym wspomniałeś. Uśmiechnął się i wtedy dotarli do polany. Piękne kwiaty rosły na czystych polach trawiastych a drzewa rzucały cień chłodząc gorący klimat tego miejsca. Obydwaj podeszli do wielkiego smoka.
- Witam was moi drodzy. Co was do mnie sprowadza? Odparł ludzkim głosem smok nie otwierając oczu.
- Przyszliśmy na test. Rzucił stanowczo Chris.
- A więc protektor was przysłał. Dobrze, więc, niech się stanie jak pragniecie. Polana zmieniła się w nieskończenie wielkie białe pustkowie. Nie było widać jego początku ani końca. Widać było, ze smok dysponuje ogromną siłą.
- Więc, który chce spróbować pierwszy? Spytał machając lekko ogonem.
- Mogę ja spróbować. Odparł Areen wyciągając miecz z pochwy.
- Zaczynaj. Smok pozwolił zacząć młodzieńcowi. Ten zaczął biec w jego stronę. Szybki pęd spowodował że, stawał się coraz mniej widoczny w białej smudze unoszącego się pyłu. Smok jedna stał spokojnie i chwilę potem gdy Areen chciał z biegu wyskoczyć na smoka w tym momencie z jego dłoni wyleciała kula wietrznej energii wysyłając Areen’a daleko przed siebie.
- Może teraz ty? Chris lekko się pod denerwował ale starając się zachować spokój zaatakował go żywiołem ziemi. Smok bez problemu opanował jego zaklęcie i obrócił je przeciwko niemu. Chris także wylądował daleko przed smokiem.
- To tyle z waszej strony? Jeśli tak dalej pójdzie, to nie zdacie testu i nie przejdziecie przez jaskinię.
- Chris, musimy współpracować, inaczej przegramy... musimy odnaleźć mojego brata.
- Dobrze, ale musimy mieć plan, i chyba mam taki. Uciszył głos, mówił szeptem. – Musimy zaatakować go z dwóch stron, ja zaatakuje go magią i odwrócę jego uwagę, a ty zaatakujesz go od tyłu mieczem, zrozumiałeś?
- Tak! Krzyknął zdecydowanie. – Ruszajmy... Obydwaj biegli szybko na smoka, chcąc go zmylić. Chris wzniecił smugę pyłu co spowodowało, ze obaj stali się całkowicie niewidoczni. Ziemska energia leciała wprost w stronę smoka a Areen biegł za nim i wyskakując chciał go uderzyć w głowę. Smok zajął się kulami energii, odrzucając je od siebie, ale nie zauważył młodzieńca za sobą. Areen z dużą siłą uderzył smoka i ten tracąc dezorientację trafiony został jeszcze jedną kulą energii wysłaną przez Chris’a. Białe pustkowie znikło i pojawili się ponownie przed smokiem, który zdawał się wyglądać jakby nic mu się nie stało.
- No cóż, to miała być próba testująca wasze indywidualne zdolności, ale widząc jak razem współpracujecie uznam ten test za zdany i będziecie mogli przejść przez jaskinię.
- Świetnie! Areen się ucieszył i aż podskoczył z radości.
- Teraz ruszajcie szybko, jeśli chcecie osiągnąć swój cel.
- Dobrze. Pobiegli powrotnie w stronę Eliar. Zatrzymali się na chwilę w mieście by zregenerować siły, a później wybrali się do jaskini. Przy wejściu już nie stał protektor, więc mogli spokojnie wejść do niej środka. Idąc przez gorącą otchłań natknęli się na pewien posąg.
- O jaki ładny posąg... Wtedy zza niego pojawiły się duchy.
- Ups... Nie tak miało to wyglądać... Duchy zaatakowały jednak nie tak jak się spodziewali. Jeden z nich przeszedł przez ciało Areen’a i ten padł przerażony na ziemię, jakby sparaliżowany. Chris, który znał magię, mógł się z nimi szybko rozprawić. Cztery duchy, które ich zaatakowały szybko zostały zmiecione przez maga, jednak ponownie zza posągu pojawił się ogromny duch. Mag zaatakował swoim najmocniejszym zaklęciem, jednak duch stał niewzruszony. Po tym ataku stwierdził, ze sam nie da mu rady. Starał się ocucić ze strachu Areen’a i w końcu mu się to udało.
- Oh, co się stało?
- Duch Cię przeraził. Musisz mi pomóc go pokonać.
- Dobrze, ale jak? Spytał trzymając w ręku miecz.
- Wiem jak. Chris zauważył jego miecz i wpadł na pomysł. – Możemy użyć twojego miecza. Napełni go wietrzną energią i wtedy będziesz mógł zaatakować ducha.
- Dobrze, miejmy nadzieję, ze się uda. Chris napełnił miecz jego własną energią. Teraz miecz mógł trafić w ducha i zadać mu jakieś obrażenia. Areen szybko się rozpędził, rzucił się na ducha i z całą mocą zaatakował go mieczem. Ten przebił go na wylot i duch w głośnym i nieznośnym krzyku rozpłynął się. Szybko przebiegli przez jaskinię. U jej wyjścia spostrzegli nową krainę, pełno rzek a w oddali góry i lodowiec. Na wprost znajdowało się miasto – Devos. Miasto słynące z najwyższej wieży na świecie i to w niej mieści się cały kompleks mieszkalny oraz sklepy i karczmy. Dotarli tam akurat w południe. W karczmie zjedli godziwy posiłek i udali się na samą górę wieży by pooglądać widoki okolic. Później odwiedzili kilka sklepów i kupili potrzebne uzbrojenie. Pod koniec dnia zwiedziwszy okolicę wykupili nocleg i zamieszkali w jednym z pokoi. Zachód słońca rozciągnął się nad górami. Czerwone słońce schowało się za najwyższym szczytem górskiego pasma i nastała piękna, gwieździsta noc.


Część ósma: „Bitwa na moście. Podziemne przełączniki”.

Tym razem obaj spali długo. Byli wyraźnie zmęczeni ostatnimi starciami. Nie chcąc mieć więcej wrażeń przez następne dni, zamieszkali w Devos na dłuższy czas. Minęły już dwa miesiące odkąd Areen wyruszył by uratować swego brata Natiusa. Mimo, że kilka razy minął się z celem nadal ma nadzieje, że mu się to uda. Przed południem wybrali się nad polanę koło rzeki by potrenować. Z każdym dniem stawali się coraz silniejsi bo przeciwnicy i potwory stawały się coraz silniejsze.
- Hej, Areen? Zapytał rzucając w niego kulami energii.
- Tak Chris? Odbił strzał mieczem.
- Zastanawiam się gdzie Thanarg się może kierować. Słyszałem, że na drugi kontynent, gdzie znajdują się kolejne artefakty potrzebne mu do obudzenia demona...
- Jeśli tam się skieruje to tak czy tak musimy podążyć za nim. Nie możemy pozwolić by do tego doszło, a ja musze odzyskać brata.
- Miejmy tylko nadzieję, że uda nam się to... Dokończyli trening. Wrócili do miasta i spoczęli w karczmie. Zaczęło się gorące południe. Środek lata dawał się we znaki wielu podróżnikom. Pewien mężczyzna wszedł do karczmy i rozgłosił nową wiadomość dla mieszkańców.
- Na moście jest jakiś potwór! I... i... jakiś facet, grozi, że zniszczy most, jeśli go nie przepuścimy... Areen poderwał się z miejsca.
- To Thanarg, choć! Chris poderwał się i pobiegł za nim na most. Dotarli szybko na miejsce zdarzenia. Thanarg już przeszedł na drugą stronę mostu. Natius, próbował się wyrywać strażnikowi ale bezskutecznie.
- Thanarg, stój!
- Mhm? Mężczyzna odwrócił się i spostrzegł dwóch młodzieńców.
- Znalazłeś sobie kolegę? Nic Ci to nie da. Raps! Zajmij się nimi. Zrób użytek z tych gemów, które Ci dałem. Przez Areen’em po raz drugi pojawił się ten stwór, ale wyglądał tym razem na dużo silniejszego.
- Tym razem się z tobą rozprawie mały bachorze. Z łapy bestii wyleciała kula wiatru o dużej mocy uderzając Areen’a nie dając mu szans na kontrę. Powoli podnosząc się wyciągnął miecz z pochwy i zbierał siły do ataku. Tymczasem Chris zaatakował Rapsa z całą mocą. Zabrało mu to całą jego manę, ale potwór otrzymał poważne obrażenia.
- Areen dobij go! Wojownik posłusznie wybiegł z mieczem i zaatakował Rapsa.
- Pokonany! Poddaj się...
- Nic z tego, ha! Raps ostatkiem sił zniszczył most i uciekł śmiejąc się z pola walki.
- O, co za drań... Obydwaj ze spuszczonymi głowami wrócili do miasta. W karczmie spotkali pewnego kowala o imieniu Kalvador. Słyszał o zniszczeniu mostu i poprosił ich o przyniesienie drewna z podziemi. Otrzymali od niego klucz i wybrali się do nich. Było tam o wiele chłodniej niż na powietrzu więc nie przeszkadzała im temperatura. Za to gąszcze krętych korytarze i masa przełączników powodujących trudność przejścia labiryntu powodowały, że trudno było znaleźć drewno, o które prosił Kalvador. Nie natknęli się na drewno, ale na wejście do jakiejś komnaty. W oddali sali obaj zauważyli niebieskiego smoka, który leżał na kamiennej podłodze. Gdy podeszli bliżej smok odezwał się ludzkim głosem.
- Czego ode mnie chcecie, przerywacie mi drzemkę. Smok się podniósł
- Bardzo przepraszamy, ale trafiliśmy tu przypadkiem. Tłumaczył się Areen. „Niebieskie smoki specjalizują się tylko w wodzie. Na resztę żywiołów są mało odporne więc łatwo je zranić”.
- Słyszałem, ze most został zniszczony, a drewna nie ma, bo szczerze zabrałem je temu wścibskiemu facetowi z karczmy... Smok się uśmiechnął i zaproponował pewną myśl. – Mogę wam pomóc, jeśli przejdziecie u mnie test, dam wam możliwość przeprawy przez rzeki. Będziecie mogli chodzić po nich, ale nie po oceanie.
- Naprawdę?! To świetnie. Ucieszył się Areen – To zdecydowanie skróci czas naszych podróży. Zadowolony chwycił w ręce miecz, a Chris wiedząc wszystko nadał mieczowi właściwości ognia. Smok lekko zdezorientowany przez niedokończoną drzemkę łatwo dał się pokonać obu młodzieńcom.
- No dobrze, idźcie, ale więcej nie zawracajcie mi już głowy.
- Dobrze, nie będziemy przeszkadzać. W drodze obaj śmiali się z całej sytuacji i łatwości zdania testu. Bez słowa informacji dla Kalvadora stawili się na moście.
- Spróbujesz pierwszy Areen? Spytał Chris niepewnie stojąc przed rzeką.
- A czego nie ty? Spytał lekko wystraszony.
- Ja? To ty chcesz odnaleźć brata.
- Ej, to nie sprawiedliwe... Pokazał mu język. – No dobrze... Stanął ostrożnie na wodzie. Najpierw wysunął jedną nogę, a potem drugą. Widząc jak stoi na wodzie zawołał Chirs’a i razem przeszli biegiem przez rzekę. Kierując się za drogowskazem skierowali swoje kroki na północ docierając do lodowca i małego miasteczka zwanego Nordia, gdzie nigdy śnieg nie topnieje...


Część dziewiąta: „Lodowiec”.

Doratli do miasta, ale nie czekając w karczmie uzyskali informacje na temat pobytu Thanarg’a i Natius’a. Znajdowali się wówczas w drodze do lodowca na zachód od Nordii. By jednak tam wejść trzeba przetrwać test u Wielkiego Żywiołaka Lodu. Obydwaj w tym celu wybrali się do podziemii Nordii i spotkali się z nim.
- Witajcie młodzieńcy. Czy chcecie się przeprawić przez lodowiec?
- Tak, musimy tam wyruszyć. Mój braciszek tam się znajduje i musze go szybko odbić...
- No cóż. Twój szlachetny cel jest godny uwagi, dlatego nie musicie u mnie przechodzić testu. Zatrzymajcie jednak to. W ich dłoniach pojawiły się pierścienie. – Są to pierścienie wydobyte z głębi lodowca. Ochronią was przed magią stworzeń zamieszkujących to miejsce.
- Dziękujemy. Natychmiast przeszli przez lodowiec i przez przypadek natknęli się na dugie wyjście.
- He? Przecież to nowe miasto... Obydwaj byli ździwieni, ze za górami leży kolejne miasto. Było to Azarad. Oddzielone górami i zawsze pokryte śniegiem miasto, gdzie podobno jest jeszcze zimniej niż w Nordii. Na wschodzie rozciąga się wielki, który później przemienia się w dźunglę. Zatrzymawszy się tam wykupili nocleg i kupili potrzebne im uzbrojenie do trudniejszych bitew.


Część dziesiąta: „Kontratak. Nieoczekiwana pomoc...”.

Z samego rana wyruszyli. Gonili Thanarg’a ile sił mieli w nogach. W końcu wchodząc do lodowca spostrzegli go przy Polarniku.
- Czego ode mnie chcecie! Krzyczał przerażony Polarnik.
- Wiesz dobrze czego chcemy. Dawaj mapę do lodowca! Thanargł złapał za pazuchę Polarnika i już miał go uderzyć z pieści w twarz gdy swoją ręką Areen zablokował uderzenie.
- Zostaw go... Areen odciągnął od Thanarg’a Polarnika. Porywać chytro się uśmiechnął.
- To znowu ty... Serafin... zajmij się nim, bo mam go dosyć... Na miejsce mężczyzny wskoczył Serafin. Był dużo większy niż przedtem. Porywacz wraz z Natiusem oddalili się kierując się za Raps’em po lodowcu. Serafin zadał cios, był dużo potężniejszy i zmiótł obydwu chłopców od niego. Chris zaatakował gemami, i nadał mieczu Areen’a właściwości ognia. Wybiegł od tyłu rzucił się na niego i wbił mu miecz w plecy. Serafin jednak wyciągnął go i złamał w pół. A gemy nie miały dostatecznej siły by go zranić. Bestia zaczynała na nich nacierać.
- I co teraz? Spytał Areen.
- Zero pomysłów... Zdenerwował się Chris.
- Chyba możemy coś zrobić... Wtedy ogromna kula energii uderzyła w Serafina. Potwór natychmiast się rozpłynął. Okazało się, ze to była iluzja napełniona energią bestii. Z oddali przyszła mała dziewczynka. Areen gdy się odwrócił od razu ją rozpoznał. To była jego siostra.
- Domenikha! Podbiegł do niej. – Skąd tu się wzięłaś?! Krzyknął z radości.
- Soldius mnie do was posłał, musiałam wam pomóc...
- Wielkie dzięki... Przytulił ją i podniósł. Musimy ich gonić, choć... Zaczęli biec, gdy nagle zatrzymał ich Polarnik.
- Czekajcie! Podbiegł do nich.
- Coś się stało? Odparł Chris.
- Proszę, to mapa lodowca, z nią się nie zgubicie. Polarnik podał im mapę.
- O! Bardzo się przyda! Dziękujemy, nie wiem jak się odwdzięczymy.
- To drobnostka, a teraz ruszajcie za nim... Powodzenia. Polarnik skrył się w swojej chatce, a Areen, Chris i Domenikha wyruszyli za Thanarg’iem. Przeszli przez lodowiec za wskazaniami mapy i dotarli za lodowiec. W oddali zobaczyli małe miasteczko Scythe. W oddali za górami znajdowało się jeszcze jedno – Kurthus, a za piaskami Oasis. Na początek udali się do Scythe – małej mieściny, w której znajdowała się mała karczemka, jeden sklep oraz kilkanaście małych domków. Wykupili nocleg i postanowili zamieszkać w mieście na dłuższy czas. Od jednego z tubylców dowiedzieli się, że Thanarg zaginął w gąszczu lodowca i szukają drogi wyjścia. To dało im czas na szkolenie się i zwiedzanie po okolicach, w tym także zwiedzenie miasta Kurthus.


Część jedenasta: „Śmierć”.

Trzy miesiące spędzili w Scythe, jednak gdy dowiedzieli się, że Thanarg przedostał się do Oasis od razu ruszyli w pogoń za nim. W karczmie Scythe znaleźli niejakiego Orphan’a, który miał ich zawieść „pustynnym ślimakiem” po pustyni. Umówieni na spotkanie przy starej kolejce oczekiwali właśnie tam na niego. Gdy się pojawił wyjechał zza bloków skalnych pojazdem i gdy wszyscy do niego wsiedli odjechali w stronę miasta. Podczas podróży coś zatrzymało powóz i zaczęło nim trząść.
- Co się dzieje? Spytała wystraszona Domenikha.
- Pójdę sprawdzić... Mimo tego, ze Areen chciał sam wysiąść wszyscy za nim wysiedli. Zobaczyli wtedy wielkie monstrum – największego Marlboro jakiego widział Orphan w życiu. Zaczęła się walka. Areen zaczął od zadania kilku szybkich ciosów by zmylić bestię. Następnie Chris zaatakował go ogłuszającymi zaklęciami, a w łatwy sposób zabiła go Domenikha swoim najsilniejszym czarem. Mężczyzna kierujący pojazdem był zadziwiony umiejętnościami tej trójki. Niestety po chwili siostra Areen’a zasłabła. Zdążyli ją zabrać z powrotem do powodu i razem dotarli do Oasis. Tam zanieśli ja do pobliskiego lekarza. Leżała ponad miesiąc, i mimo tego, ze Thanarg nadal uciekał to oni zostali z dziewczynką by się nią opiekować. Niestety po miesiącu zginęła. Pochowano ją w Oasis, a Areen nie chciał już wracać do domu, jeśli powie matce, ze jej jedyna córka zginęła.
Ostatnio zmieniony przez grasantka 31-03-2009, 12:45, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme MyFantasy created by Phantom